Kolejny dzień taki sam. Chodzenie bez sensu po mieście, i szukania nie wiadomo czego + zabijanie zainfekowanych. Na dodatek zgubiłam brata! Szukam go od tygodnia, ale nic, zero, jakby się zapadł pod ziemie. Miał pójść tylko zebrać jabłka! Straciłam go z oczu tylko na dwadzieścia minut.
Na dwadzieścia minut za długo. Nie mam pojęcia gdzie jest. No, ale nieważne. Znaczy ważne. Dla mnie ważne.
To był kolejny dzień, dzień, który trzeba było przetrwać przy pomocy tasaka, resztek jedzenia i wytrwałości. Był wczesny poranek, słońce dopiero wschodziło, a ja siedziałam na dachu, rozglądając się za niebezpieczeństwem, którego,jakimś cudem, jeszcze nie dostrzegłam, a słyszałam jedynie bicie swojego serca. Powoli skierowałam się w stronę drabinek, prowadzących na ulicę. Ostrożnie i cicho zeszłam na chodnik, a raczej to co z niego zostało, czyli rozlatujące się, popękane płyty. Ruszyłam środkiem wąskiej uliczki, zaciskając mocno rękę na tasaku, jedynej broni, jaką posiadałam. Do południa, chodziłam tu i tam, szukając przydatnych rzeczy, ale nic takiego nie znalazłam.
Gdy przechodziłam obok domu (czegoś, co raczej kiedyś było domem), dostrzegłam potężne drzewo, o rozłożystych gałęziach. Bez dłuższego zastanowienia zaczęłam się wspinać.
W końcu usiadłam i spojrzałam na ulicę, znajdującą się około cztery metry pode mną. Tutaj raczej mnie nie dosięgną, ani (mam nadzieję) nie wejdą na drzewo, bo nawet mi sprawiło lekką trudność wspięcie się tutaj. Przymknęłam oczy wciąż zaciskając tasak w ręce. Nawet nie wiedziałam kiedy zasnęłam.
Obudziło mnie wołanie, ktoś powtarzał ciągle 'halo!'...
(Ktoś dokończy? :d )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz