- Skoro tak uważasz- rzucił w międzyczasie. Intrygował mnie ten typ. Raz był pomocny, potem poważny, następnie taki "żartowniś" się z niego zrobił... Jego zachowanie co chwilę się zmienia. Przy nim, czułam się bardzo nieswojo. A po tej akcji z językiem, moje zaufanie do niego, zeskoczyło na najniższy poziom. Mogłam nawet stwierdzić, że go nienawidzę. Chociaż w sumie, to może za ostro... Ale tak poza tym, to nadal jestem mu wdzięczna, że mi pomógł, bo wcale nie musiał. Mógł mnie po prostu okraść, a potem zostawić, czy dobić. A on mi pomógł. Tak... To był miły gest i mimo, iż go nie lubię, cieszę się, że jest tu.
- Musimy się stąd wynosić- wyparowałam, a Jonathan prawie zakrztusił się jedzeniem. Popatrzył na mnie krzywo.
- Ty zwariowałaś?- spytał, gdy już przeszedł mu napad kaszlu.
- Nie. Ale powinniśmy. Słuchaj, jedzenie nam się w końcu skończy, a ja niedawno słyszałam krzyk. Ludzki krzyk. Z naciskiem, na 'ludzki'.
- Tak. Ty zdecydowanie... Zwariowałaś!- wrzasnął, wziął nasze - już puste - miski i poszedł do kuchni, a wrócił z dwoma szklankami do połowy napełnionymi jakimś napojem. Podał mi jedną z nich, a ja wzięłam ją i dwoma dużymi haustami opróżniłam szklankę. Zerknęłam na nogę. Dopiero teraz zauważyłam, że mam opatrunek. Spojrzałam pytająco na Jonathana, który szybko zareagował.
- Spałaś, więc zająłem się tym- kąciki jego ust wygięły się w lekkim uśmiechu. Pokiwałam tylko głową, na znak, że zrozumiałam, ale tak jakoś nie potrafiłam nic powiedzieć. Wstałam i kulejąc poszłam do kuchni. Gdy tam już byłam, przeszukałam szafki, znalazłam kilka bandaży, jakieś maści, gaziki oraz masę tabletek. Wszystko to wzięłam do pokoju, razem z mieczem, a tam usiadłam. Powoli zaczęłam zmieniać sobie opatrunek.
<Jace?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz