Po naszej burzliwej dyskusji, Phoenix i Nat poszli zawołać wszystkich ludzi. Wyszłam z pokoju, by móc spokojnie pomyśleć nad tym, co chciałam im przekazać. Kilka metrów dalej dostrzegłam stojących członków grupy; wśród nich krążyli jeszcze Phoenix i Nathan. Całkiem nieźle się dogadywali.
Podeszłam bliżej, tak by mnie widzieli. Anna, Trevor, Rin, Nikolaj, Johann, Rose, Elijah, Carter, Emily, Jeremy, kilka nieznanych osób, no i Phoenix z Nathanem... Brakowało jeszcze Natalie i Federico, choć wydaje mi się, że i tak kogoś pominęłam. W chwili, gdy o tym pomyślałam zobaczyłam ich wchodzących do obozu. Za Natalie i Frederico, szły jeszcze dwie osoby- dziewczyna i chłopak. Nie czekając dłużej zaczęłam przemowę.
-Witam wszystkich -powiedziałam na tyle głośno, że wszystkie oczy skierowały się na moją osobę- Jak już wiecie chciałabym wam coś powiedzieć. Po pierwsze dla nowych: nazywam się Amelia Curter, a to moje rodzeństwo- Anna i Trevor, kierujemy działaniem całej grupy. Nie chcę przedłużać, więc przejdę do sedna; musimy przenieść obóz i to jak najszybciej.
Tak jak się spodziewałam... Ludzie patrzyli po sobie niepewnie, a przez tłum przeszły szepty. Bałam się sprzeciwu, ale w tej chwili nie było innego wyjścia.
-Wiem, że może się wam to wydawać głupie, ale jeśli szybko stąd nie odejdziemy to czeka nas zagłada. Zauważyliście, że ostatnio nie widzieliśmy wielu zainfekowanych? -musiałam ich jakoś przekonać- Kiedyś pojawiali się na każdym kroku... Obawiam się, że wkrótce nadejdzie ich cała fala. Wiem, że może się wam to nie podobać, ale to dla naszego dobra. Jutro wieczorem wyruszamy w stronę Bostonu. Pójdziemy wzdłuż wybrzeża i rozbijemy obóz przy zatoce Fundy. Nie będę nikogo zmuszać... Macie czas na decyzję do końca dnia. Zastanówcie się spokojnie, bo od tego zależy wszystko. Dziękuję, że przyszliście posłuchać, tego co miałam wam do powiedzenia.
Podziękowałam i zeszłam z pola widzenia, a Anna i Trevor natychmiast do mnie przybiegli.
-O tym nie było mowy! -krzyknęła Anna- Myślałam, że pójdziemy wszyscy razem!
-Annie, to są wolni ludzie, nie mogę im tego nakazać... -czułam gniewny wzrok Trevora na sobie.
-Jesteś co do tego pewna? -zapytał- Coś mi tu śmierdzi...
-Trevor, gdybym nie była co do tego pewna, to nie robiłabym zamieszania. Zaufaj mi.
-Ja Ci ufam... Po prostu istnieje opcja, że zostaniemy sami.
-A wydawałoby się, że nie lubisz towarzystwa -wtrąciła Ann.
-Nie zostaniemy sami...Wybaczcie mi, ale chciałabym jeszcze porozmawiać z innymi -powiedziałam, Nathan stał oparty o ścianę budynku.
Odchodząc, czułam wzrok mojego rodzeństwa na plecach. Wiedziałam, że obawiają się tego co ich czeka, ale to lepsze niż zjedzenie przez zombie.
-Zobaczymy ile z nich z nami zostanie -powiedział Nat, kiedy mnie zauważył- Ładne przemówienie. Gdybym nie wiedział o tym wszystkim wcześniej, to udałoby Ci się mnie przekonać.
-Dzięki. Mam tylko nadzieję, że nie tylko Ty tak myślisz...
-Cześć. -usłyszałam za sobą Phoenix- Dobrze to rozegrałaś.
-Przygotowałam plan podróży, ale pokażę wam go później. Phoenix mogę was o coś prosić? -zwróciłam się do dziewczyny- Pójdźcie do Markusa i zobaczcie jak sprawy się mają, dobrze?
Dziewczyna pokiwała głową na znak potwierdzenia.
-Myślę, że nam się uda. Może to wymagać wiele samozaparcia i cierpliwości, ale damy radę. -powiedziałam na koniec- Muszę lecieć. Jest jeszcze kilka osób, których nie znam.
-Do zobaczenia -powiedział na odchodne Nathan.
Droga do Bostonu wcale nie miała być prosta do przejścia. Czekało nas wiele tygodni wędrówki, o ile obejdzie się bez większych utrudnień. Prawdziwe wyzwanie.
Dostrzegłam dwie nowe dziewczyny, które przyprowadziła Emily i Jeremy. Totalne przeciwieństwa: jedna blondyna, druga brunetka, jasne i ciemne oczy. Jakbym patrzyła na zdjęcie w negatywie. Podeszłam i przywitałam się. Nasza rozmowa nie trwała długo, ale ani Victoria, ani Trish nie sprawiały wrażenia psychicznych morderców. Ucieszyłam się, bo nigdy nie wiadomo na kogo się trafi... Kolejną w kolejce była Olivia "Atti", którą przyprowadziła Natalie. Widać było te iskry w oczach, które zwiastowały jej zacięcie i wytrwałość. Miałam tylko nadzieję, że nie jest tak wybuchowa jak jej fryz...
Szukałam ostatniej osoby, która do nas przyszła- młody chłopak. Rozejrzałam się w około i po chwili dostrzegłam go siedzącego w cieniu drzewa.
-Cześć -zagadałam- Jak tam?
-Hej -powiedział oschle- Całkiem nieźle się tu urządziliście, szkoda że trzeba stąd spadać.
-Mówi się trudno, ale decyzja dalej należy do ciebie... -nie do końca podobało mi się jego zachowanie, ale cóż...- Mogę poznać twoje imię?
-Oskar.
Nie odezwał się już słowem, więc najzwyczajniej w świecie odeszłam. Nie wiem co mam o nim myśleć. Może się na coś przyda?
Kiedy skończyłam, udałam się na mój ulubiony murek- na szczęście nikogo na nim nie było. Zamknęłam oczy i spróbowałam złapać oddech. Myśli swobodnie krążyły w mojej głowie.
-Chyba jeszcze się nie znamy. -męski głos wyrwał mnie z zamyślenia.
Otworzyłam oczy. Przede mną stał brunet o szarych oczach. Nie dostrzegłam go wcześniej...
-Chyba.. nie. -wyciągnęłam do niego rękę, a on odwzajemnił uścisk- Amelia.
-Wiem, jestem Paul Harrison. -przedstawił się- Twój brat pozwolił mi tu zostać.
-A to ciekawe, że nic o tym nie wiedziałam -uśmiechnęłam się serdecznie.
<Phoenix jak z Markusem? Paul co sądzisz o sytuacji?>
ZADANIE DLA KAŻDEGO:
Przemyślcie sytuację i postanówcie czy Amelia was przekonała. Możecie napisać związane z tym opowiadanie lub napisać do mnie, którą opcję wybieracie.
Opcje: udaj się do Bostonu / działaj na własną rękę.
Wybór należy do was :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz