niedziela, 4 maja 2014

Od Nathana, C.D Amelii

Pognałem za dziewczyną. Kiedy zobaczyłem jak znika mi z oczu, wystraszyłem się. Ledwo wyhamowałem. Przede mną był dół i to spory. Jakaś pieprzona pułapka, czy inne cholerstwo.
- Amelia?! – zawołałem.
Nic. Była nieprzytomna.
- Cholera – warknąłem.
Ja to mam jednak pecha. Albo inaczej. Ludzie w moim otoczeniu mają pecha. Nie wiem, kurwa, czy to ja przyciągam kłopoty czy może źle dobieram towarzystwo...
Zdjąłem kurtkę i pociąłem ją na pasy, które ze sobą powiązałem. Prowizoryczną linę przywiązałem do drzewa i zszedłem na dół.
- Amelia – ukląkłem obok dziewczyny i uniosłem ją by ją obejrzeć. Miała rozcięty łuk brwiowy, krwawiła choć niezbyt mocno. Więcej stwierdzić na chwilę obecną nie mogłem. Miałem jednak nadzieję, że nic jej nie będzie.
Amelia poruszyła się i lekko otworzyła oczy. Za chwilę jednak znów odpłynęła.
Jak mogłem najdelikatniej przywiązałem ją i ostrożnie wciągnąłem na górę.
- No mała. Zaraz będziemy w obozie. Możesz mi później nawet przyłożyć, tylko mi tu do cholery nie umieraj – mamrotałem niosąc ją do obozu. Zaniosłem ją migiem do jej siostry.
- Amelia? – zawołał ktoś.
Położyłem wciąż nieprzytomną dziewczynę.
- Coś ty jej zrobił? – warknął Trevor i widać było, że łapy go świerzbią żeby mi przyłożyć.
- Nic – odwarknąłem. – Wpadała do dołu wyciągnąłem ją i przyniosłem, to wszystko.
- I mam uwierzyć, że taki bohater się z ciebie nagle zrobił? – widziałem wściekłość i pogardę w jego oczach.
Miałem ogromną ochotę mu maznąć, ale powstrzymałem się i wyszedłem. Pieprzony kretyn.
Położyłem się przy murku, w ciszy. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Nie spałem długo. Wciąż nie miałem wieści o Amelii... Szczerze mówiąc, martwiłem się o nią. Czułem się w pewien sposób odpowiedzialny. Gdybym jej nie wkurwił, to może bardziej by uważała.
Coś uderzyło mnie w głowę, kamień.
- Co do...? – w pewnej odległości stał Markus.
- Co ty tu do cholery robisz? Jak cię ktoś zobaczy... – warknąłem na niego podchodząc, ale przerwał mi.
- Chodź, szybko... Dziewczyna w naszym starym schronieniu... Ranna. Martwi idą....
- Taaa... nie dość mam już ratowania dziewczyn... – burknąłem pod nosem, ale ruszyłem w stronę miasta.
Pognałem cicho w stronę starej kryjówki, którą dzieliłem z Markusem. Przed budynkiem stałą dziewczyna, otoczona przez martwiaki. Siekła ich mieczem, ale jej sytuacja malowała się kiepskawo. Jeden zombie zarobił cegłówką w łeb, upadł.
- Właź, migiem – poradziłem dziewczynie i wyciągnąłem do niej rękę. Wskoczyła i już chciałem wciągnąć ją do góry, gdy złapał ja jeden z zainfekowanych. Skoczyłem na martwiaka. Ostrze mojej maczety wbiło mu się w czaszkę. Później padł kolejny. Dziewczyna wdrapała się w końcu na murek, a później na dach. Oczyściłem drogę na tyle że udało mi się wskoczyć za nią.
- Chodź – ponagliłem i pomogłem jej się unieść. Wyglądała na nieźle wykończoną.
- Dzięki –powiedziała i uśmiechnęła się do mnie lekko.
- Podziękujesz, maleńka, jak już się stąd zabierzemy – puściliśmy się biegiem po dachach.
- Tutaj ostrożnie – wszedłem na przerdzewiałe, skrzypiące rusztowanie, ale była to jedyna droga dalej. Przeszedłem. Dziewczyna jednak wyglądała niepewnie. Weszła na rusztowanie chwiejnie. Udało się jednak i wkrótce kierowaliśmy się już do lasu.
- Uff... – sapnąłem opierając się o drzewo. – Wszystko gra? – zapytałem bo dziewczyna była blada jak ściana.
- Taak, chyba tak... – wyszeptała cicho.
- Jesteś ranna, tak?
- Skąd wiesz?
- Znajomy martwiak mi powiedział. A tak swoją drogą jestem Nathan.
- Phoenix...
Dziewczyna zerwała się, bo dobiegł nas jęk.
- A to jest Markus – wskazałem an podchodzącego do nas zombie. – Nie chwal się, że go widziałaś bo w obozie nie wiedzą o nim.
- W obozie?
- Taaa.. tam zmierzamy. Jeśli masz siły iść, to radzę się pospieszyć.

<Phoenix? Amelio jak się czujesz?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz