Minął prawie rok odkąd uciekłam z Komitetu. Od tego czasu wiele się zmieniło w moim życiu. Ja się zmieniłam. Nie byłam już tą małą dziewczynką, która boi się wszystkiego i wszystkich, choć często udawałam, że tak jest. Grałam na uczuciach ludzi i rzadko kiedy pokazywałam swoją prawdziwą arogancką naturę. Dopiero w chwili zagrożenia, kiedy nikt inny nie potrafił nas obronić przed zombi. Najczęściej zaraz po tym jak wszyscy dowiadywali się kim jestem naprawdę odchodziłam z danej grupy nie-zainfekowanych. Dzisiaj znowu odeszłam, a raczej zostałam wypędzona po tym jak przez przypadek odcięłam rękę Stephanie. Nie moja wina, że zachowywała się jakby była zarażona! Skąd mogłam wiedzieć, że zachowuje się tak jak ma okres!? Też mam i jakoś nie napadam na ludzi z szaleństwem w oczach! Ygh... w każdym razie powinni się cieszyć, że straciła tylko rękę, a nie głowę. Teraz musiałam w miarę szybko znaleźć sobie nową grupę... i dobrze by było jakby nie chowali się po kątach, tylko chociaż próbowali walczyć. Zaczęło się ściemniać, więc powoli musiałam szukać sobie jakiegoś miejsca do spania. Najlepiej gdzieś na dachu, bo zainfekowani rzadko kiedy tam wchodzili. Znalazłam dość wysoki budynek, pewnie pozostałości po jakimś biurowcu i od razu skierowałam się w jego stronę. Może jeśli będę mieć szczęście to znajdę jakieś jedzenie, lub chociaż lepszą broń, bo wsuwka do włosów i puszka po napoju gazowanym raczej nie jest zbyt dobrą obroną przed zombi. Weszłam cicho do środka i zaczęłam badać teren. Nie czułam na razie smrodu zombiaków, ale to nie znaczyło, że gdzieś ich nie ma. Znalazłam się w dużym pomieszczeniu z dużym biurkiem po lewej i windami po prawej. Prawdopodobnie dawniej była to recepcja. Przesunęłam się w stronę biurka i zaczęłam przeglądać szuflady w poszukiwaniu jedzenia. W trzech pierwszych znalazłam same pożółkłe papiery, ale za to w ostatniej... cała szuflada była wypełniona chińskimi zupkami. To te co wystarczyło zalać wrzątkiem i odczekać parę minut żeby móc jeść. Nie miałam wody, ani nawet jak rozpalić ogniska. Spojrzałam na datę przydatności. Skończyła się jakieś 4 lata temu, ale czy takie zupki się w ogóle psują? Wrzuciłam wszystkie do plecaka i zamknęłam szufladę. Rozejrzałam się jeszcze, ale nie znalazłam nic więcej oprócz jakiegoś starego romansidła. E tam... może uda mi się jakoś zabić czas zanim zrobi się ciemno. Chwyciłam książkę i szybkim krokiem wyszłam zza biurka. I to był błąd. Kompletnie zapomniałam, że jeszcze nie jestem bezpieczna. Na przeciwko mnie, za ramą zbitego okna stał zainfekowany. Wyglądał na dość świeżego, bo jeszcze nawet nie zdążył zgnić. Patrzyłam się na niego, a on patrzył na mnie. W każdej chwili mógł zaatakować, a wtedy już było po mnie. Nie miałam się czym bronić. Zombie zrobił krok w moją stronę i coś wymamrotał. Wydawało mi się, że coś powiedział, ale... One przecież nie mówią. Zrobił kolejny krok, a ja się nie ruszałam.
- N-nie zrobię... - zaczął, a ja osłupiałam. - c-ci krzywdy. - otworzyłam szeroko oczy. Co to do ch*olery miało być!?
- Cofnij się! - krzyknęłam do niego. Byłabym bardziej przekonywująca jakbym miała miecz w ręku, ale niestety, kiedy zostałam wypędzona zabrali mi wszystkie moje rzeczy.
- Chodź... - powiedział niewyraźnie i machnął niezgrabnie ręką, na znak, żebym za nim poszła. To chyba jakiś pieprzo*ny żart... Rozmawiam sobie z zombie... A raczej on do mnie mówi... Może nie jadłam od dłuższego czasu niż mi się zdawało? Może już wariuje? Albo gorzej... jestem zainfekowana. Nie, to niemożliwe. Wiedziałabym przecież. Zombie odwrócił się i zaczął iść swoim powolnym krokiem w stronę jakiś budynków. Sama nie mogłam uwierzyć, że to robię, ale... zaczęłam iść za nim.
<Markus?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz