wtorek, 6 maja 2014

Od Johanna C.D.


Dziewczyna wpatrywała się w moją osobę nieśmiało. Po chwili skinęła lekko głową i przygryzła dolną wargę.
-Tak, jestem sama. A trafiłam tu… przypadkiem, z Nathanem-odpowiedziała.-Faktycznie, znacznie lepiej jest być w grupie. Jest na kim polegać i można z kimś porozmawiać. A tak? Do dyspozycji tylko Sztywni, którzy nie są zbyt gadatliwi. Ciągle tylko jakieś ,,Arrr”…-Zaśmiała się nieco rozbawiona.
Odpowiedziałem tym samym, opierając głowę o ścianę.
-No tak. Ich symfonie towarzyszyły mi dość często, nawet wtedy, gdy kompletnie nie miałem na to ochoty.
-A jak z Tobą?-zapytała nieśmiało.
-Ze mną? Usłyszałem jak Anna, Amelia i ich brat robią rozróbę wśród Walkerów. Trochę hałasu przy tym narobili. Zaproponowali, żebym zabrał się z nimi no to mówię: ,,Czemu nie? Idę w tę samą stronę!”. No i jestem.
Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej nagły zryw kilku ludzi.
-Johann!-Usłyszałem głos Anny.-Przepraszam Cię-rzuciłem, posyłając jej ciepły uśmiech.
Skinęła mi lekko głową. Podbiegłem do Anny.
-Co jest?-zapytałem.
-Tam ktoś jest, w sensie w tamtym budynku. Przed chwilą zobaczyłam kogoś w oknie naprzeciwko. Pójdziesz tam z Trevorem i Jerrym. Sprawdzicie czy to był sztywny czy może ktoś żywy.
-Jasne! Zaraz to ogarniemy-rzuciłem, wziąłem w dłoń łom i podszedłem do dwójki mężczyzn. Od razu skierowaliśmy się do budynku.
[…] Szliśmy powoli przez korytarze, penetrując każdy zaułek. Wsunęliśmy na dużą klatkę schodową i ruszyliśmy do góry. Drgnąłem, gdy gdzieś na górze usłyszałem głośny, charakterystyczny charkot. Sztywni. Trevor skinął na nas głową. Wbiegliśmy na górę. Na końcu korytarza stało może z 5 sztywnych, którzy z rykiem napierali na dwuskrzydłowe drzwi, które prowadziły do jakiejś dużej sali. Curter skinął na mnie wskazując dwóch sztywnych na prawo, Jerry miał się zająć tym środkowym, Trevor wziął dwójkę na lewo. Zakręciłem łomem w dłoni, a potem ruszyłem pewnym krokiem przed siebie. Zamachnąłem się mocno pakując przedmiot w łeb jednego z żywych trupów. Stęchła, cuchnąca krew i resztki mózgu trysnęły na boki. Pozostali niekumaci odwrócili się, ale zaraz broń Jerremy’ego i Trevora zanurzyły się w ich głowach. Wyrwałem łom ze łba łysego zombie, a potem przebiłem nim czaszkę kolejnej ofiary. Po chwili ryków i chaosu cała piątka leżała na ziemi. Trevor zajrzał przez szczelinę między drzwiami i syknął cicho.
-Jest tam jakaś dziewczyna. Jest przerażona…-powiedział.
-Odejdźcie! Zostawcie mnie!-wrzasnęła.
-Spokojnie! Nie chcemy Ci zrobić krzywdy. Otwórz…-powiedział Jerry.
-Nie! Odejdźcie!-krzyczała.
-Pierdolnie.-Splunąłem, a potem wpakowałem łom między szczelinę i pociągnąłem mocno. Drzwi z trzaskiem wyleciały z zawiasów. Wszedłem do środka czując na sobie złe spojrzenie Trevora.
Dziewczyna w wieku może 23 lat pisnęła przeraźliwie.
-Zamknij się, bo ściągniesz na nas umarlaków-powiedziałem.
-Odsuń się! Już!-syknęła.
Przyjrzałem się jej. Dwaj pozostali z mojej grupy stanęli obok.
-Jest ugryziona-powiedziałem, widząc rozległą ranę w okolicy obojczyka. –Trzeba ją zabić.-Zacisnąłem dłoń na łomie, ale powstrzymał mnie Jerremy.
-Chyba nie chcesz tego zrobić?! Nie możesz!-zaprotestował.
-Przemieni się… Możemy ją zostawić i pozwolić, by snuła się jako bezrozumna kupa mięcha, albo ulżyć jej cierpieniom. –Wzruszyłem ramionami.
-Błagam… Nie zabijajcie mnie. Pomóżcie mi…-jęczała, łapiąc się za ranę.
-Nie da Ci się pomóc. Można Cię tylko zabić-rzuciłem oschle.
Spojrzałem kątem oka na Trevora. Mężczyzna skinął głową.
Zamachnąłem się i bez niczego wpakowałem stalowy pręt w głowę kobiety, która zwaliła się na ziemię, a jej oczy stały się puste. Jerry otwarł szerzej oczy i spojrzał na mnie wściekły.
-Czemu to zrobiłeś?! Oszalałeś?!-wrzeszczał.
-Zamknij się. Nie dało się nic zrobić.-Podszedłem do kobiety, a potem przeszukałem ją. Miała w kieszeni paczkę zapałek, latarkę bez baterii i harcerską finkę. Nic więcej.
-Idziemy-zarządził Trev, a potem bez ceregieli wróciliśmy do obozu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz