Nathan zaprowadził mnie do Anny, a sam wrócił do swojej rannej koleżanki. Nie była zbyt miła, ale nie przejęłam się tym. Przynajmniej była sobą, na co ja nie potrafiłam się zdobyć. Uśmiechnęłam się miło do Anny, która przemyła moją ranę wodą. Wyglądało to gorzej niż wczoraj. Ręka mi spuchła, a nacięcie lekko zaropiało, ale Ann powiedziała, że to nic. Założyła mi bandaż owijając szczelnie mój nadgarstek i zawiązała na mocny supeł.
- Skończone. - powiedziała. - musisz codziennie przemywać ją wodą, żeby szybciej się zagoiła. Jedynie jeśli rana bardziej się otworzy, to będzie trzeba ją zaszyć. Dlatego musisz bardzo uważać.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się smutno i spuściłam lekko głowę. Perfekcyjne zagranie użalającej się nad sobą dziewczynki. Nie musiałam ukrywać, że dużo przeszłam, bo chyba każdy kogoś stracił w tej zombie apokalipsie... Anna zaczęła chować przybory których używała, a ja sięgnęłam po plecak, który wcześniej zostawiłam pod jednej ze starych szafek.
- Ja... - zaczęłam na pozór nieśmiało. - mam jedzenie i pomyślałam, że może się przyda... - wyjęłam dwie zupki chińskie z plecaka.
- Na pewno! - odwróciła się. - Ale na razie ty je trzymaj. Jak będziesz chciała to się z kimś podziel, a ja potem coś pomyśle.
- Rozumiem. - schowałam jedzenie z powrotem i wstałam z łóżka. - To... ja już pójdę. Może się trochę rozejrzę i... poszukam Nathana.
- Nathana?
- Tak. Coś nie tak?
- Wiesz... Mogłabyś sobie znaleźć kogoś innego do towarzystwa. Jest parę osób w wieku przybliżonym do twojego. Ile masz lat?
- Za 2 miesiące kończę 18. A przynajmniej tak mi się wydaje. Co jest nie tak z Nathanem? - Nie zabrzmiało to zbyt miło. Wymsknęło mi się.
- On jest... po prostu myślę, że lepiej żebyś znalazła sobie jakąś miłą koleżankę. To wszystko. - powiedziała i spojrzała na mnie wyczekująco.
- Rozumiem. Przemyślę to. - rzuciłam sucho i niezbyt przekonująco. Co ona myślała, że kim jest!? Moją matką!? Niech spierdala z tymi swoimi radami! Dobra, dobra Phoenix... uspokój się. Wyszłam z budynku i skierowałam się w stronę lasu. Jakoś tak czułam, że tam znajdę Nathana. Nie wyglądał na wielce towarzyskiego gościa. Dość długo szłam wzdłuż skraju lasu. Chciałam już się poddać, ale zobaczyłam go. Leżał oparty o drzewo.
- Hej. - powiedziałam zanim zauważyłam, że ma zamknięte oczy. Nathan po chwili spojrzał na mnie. -Obudziłam cię tak? Nie chciałam przepraszam. - wyrzuciłam z siebie zdecydowanie za szybko.
- Nie... wszystko gra. Usiądź jak chcesz. - Powiedział, a ja usiadłam obok niego. - Jakże mi miło, że kolejna dama łaknie mojego towarzystwa.
- Nie jestem damą. - powiedziałam. - Chcesz coś zjeść? - zapytałam, ponownie wyjmując z plecaka paczkę zupy.
- Jak mam do wyboru to, lub śmierć głodową. No cóż... chyba zjem.
- Okey. Rozpalisz ognisko, żebyśmy mieli na czym podgrzać wodę? Ja pójdę po wszystko co potrzebne.
- Się robi. - powiedział i od razu wziął się do roboty. Ja poszłam do najbliższego budynku i zaczęłam szperać w szafkach. Po chwili znalazłam dwa znośnie wyglądające kubki i wodę w dużym baniaku. Niestety nie było żadnych łyżek, czy czegoś podobnego, ani garnka do zagrzania wody. Poszłam więc do następnego "mieszkania". Okazało się, że nie było puste.
- Emm... - odchrząknęłam i spojrzałam na dziewczynę w moim wieku, która siedziała na podłodze i patrzyła się w przestrzeń. - Masz może jakiś garnek i sztućce?
- Nowa? Poszukaj tam. - wskazała jedną w szafek. Otworzyłam ją i wyciągnęłam niewielki metalowy dzbanek z podstawką. Idealny na ognisko. Sztućców nie było, ale w sumie to nie był wielki problem.
- Dzięki. - powiedziałam i uśmiechnęłam się. - Jestem Phoenix.
- Rose. - odpowiedziała, ale wyglądało na to, że nie chce rozmawiać, więc ulotniłam się jak najszybciej.
Wróciłam do Nathana, który już zdążył rozpalić ognisko. Byłam cała obładowana, a zraniona ręka pulsowała nieprzyjemnie. Nat podbiegł do mnie i zabrał ode mnie wodę. Chciałam coś powiedzieć, ale jednak się wycofałam.
- Jak twoja rana? - spytał mnie w czasie czekania, aż woda się zagrzeje.
- Trochę boli, ale nie jest źle... Czasami jestem taką niezdarą, że już gorzej być nie może... - jęknęłam.
- A to ciekawe, jak się tak urządziłaś? Zainfekowani czuli cię na kilometr.
- Otwierałam puszkę... wiesz ostry metal i takie tam. Ale nie wyglądało, aż tak źle na początku, więc nic z tym nie zrobiłam. - powiedziałam i złapałam się za rękę. Moja głupota mogła kosztować mnie życie... i nie tylko. Nathanowi też się mogło coś stać, bo po mnie przyszedł. Nie wiem, czemu, ale jakoś mnie to obchodziło. Pierwszy raz obchodził mnie ktoś bardziej niż ktokolwiek inny.
- Jak ty to robisz? - spytałam.
- W sensie, że co? Bo jak pytasz o mój wdzięk i urodę, to nie wiem. Taki się już urodziłem. - Mrugnął do mnie, a ja zaśmiałam się cicho.
- Nieee.... nie o to. Chodzi o to, że jesteś sobą. Nic nie udajesz i nie martwisz się co powiedzą inni. Ja tak nie potrafię. Boję się, że znów popełnię jakiś błąd i... - nie dokończyłam, bo nie chciałam. Czekałam, aż Nathan odpowie.
<Nathan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz