niedziela, 11 maja 2014

Od Paul'a cd. Amelii

Odwzajemniłem uśmiech.
- Najwyraźniej twój brat nie miał czasu. Zjawiłem się na chwilę przed twoim wystąpieniem - powiedziałem. - Swoją drogą to podziwiam ciebie i twoje rodzeństwo. Niewielu byłoby chętnych do przywództwa w tak ciężkich czasach. 
- Mam wrażenie, że wręcz przeciwnie... Czym cięższe czasy tym większą mają niektórzy chrapkę na władzę... - stwoerdziła.
- Owszem, ale robią tak tylko ci, którzy mają na uwadze tylko siebie. A wy mi na takie osoby nie wyglądacie.
- Niby dlaczego?
- Dałaś im wybór... Chcesz ich chronić, ale dajesz im decydować o własnym losie. 
Amelia znów się uśmiechnęła. Była jak widać silną dziewczyną. To dobrze. Miałem nadzieję, że wystarczy jej tej siły.
- W każdym razie chciałbym zostać z wami. W grupie jednak zawsze raźniej. I w pełni popieram plan wymarszu... Wiem z doświadczenia, że zostawanie w jednym miejscu nie jest bezpieczne na dłuższą metę.
- Mam nadzieję, że inni podzielają ten pogląd. 
- Sądzę, że większość pójdzie za tobą. A i mam coś co może się przydać - wyciągnąłem leki z torby. - To może niedużo, ale w razie wypadku się przyda.
- Dziękuję. Dam to Annie, to ona zajmuje się rannymi w razie konieczności.
- Oby nie musiała robić z tego użytku zbyt często.
- Też mam taką nadzieję. Pewnie jesteś głodny... Chodź. Zaraz coś znajdziemy - zaproponowała. 
Poszedłem za nią. 
- Przed wyjściem powinniście rozesłać ludzi, żeby pozbierali co niezbędne do drogi - powiedziałem, po czym ugryzłem jabłko.
- Już to zrobiliśmy. Mamy broń, wodę, jedzenie... I tak braki będzie trzeba uzupełniać na bieżąco.
- Czyli o wszystkim pomyśleliście. Jak udało wam się zebrać tylu ludzi?
- Szczerze... Nie wiem - powiedziała. - Ludzie sami zaczęli dołączać do grupy... Chyba każdy szukał po prostu towarzystwa. 
- Czyli tak jak ja. Znalazłem ślady, wasze ślady i podążyłem za nimi, mając nadzieję, że nikt tu nie będzie źle mi życzył.
- Jak na razie obyło się bez... spięć.
- To mnie cieszy... W ostatniej tak dużej grupie jaką spotkałem panowała... niemiła atmosfera, delikatnie mówiąc. 
To wyjątkowo niemiłe widzieć, jak ludzie, którzy mieliby większe szanse współpracując, rzucają się sobie do gardeł... Zabijają się nawzajem. Tak jednak było. Tragedia goniła tragedię. Wzajemne oskarżenia, strach, poczucie niesprawiedliwości, ciągłe nerwy... to może wykończyć każdego. Budzi w ludziach co najgorsze. Miałem nadzieję, że Amelia i jej rodzeństwo tego nie doświadczą. 
- Może opowiesz mi coś o sobie? - spytała przyglądając mi się.
- Niezbyt dużo jest do opowiadania. Tułam się po prostu jak każdy. Zdarzało mi się wpadać na różne grupy ludzi, ale... jakoś szybko wszystko się rozpadało... Co do mojego wcześniejszego życia... Jakieś miałem, ale wydaje mi się, że było to wieki temu.
- Mam podobnie... 
Przerwała nam Anna.
- Przepraszam,. nie chciałam wam przeszkadzać... Amelio mogę cię prosić? - spytała.
- Tak, już idę.

<Amelio?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz