Phoenix szła za mną. Kierowaliśmy się do obozu.
Postanowiłem iść prosto do Amelii. Przy okazji mogłem sprawdzić co z nią. Cóż, najwyżej Trevor straci kilka zębów. Jego aparycja i tak na tym nie ucierpi.
- Cześć – zagadnąłem widząc, że dziewczyna jest już przytomna. Szczerze mówiąc odetchnąłem z ulgą.
- Witaj. Co ci się stało? - usłyszałem za sobą.
To była Phoenix. Spoglądała ostrożnie na Amelię.
- Kto to? – nasza światła przywódczyni zmierzyła wzrokiem nową.
- Phoenix, potrzebna jej była mała pomoc – wyjaśniłem. – A to Amelia...
- Miło mi – powiedziała Phoe z uśmiechem, który jednak nie został odwzajemniony.
- W środku jest Anna, ma bandaże. Powinnaś iść do niej, nich cię opatrzy – powiedziałem.
- Dziękuję – wyglądała niepewnie, tak jakby wszyscy wokół lekko ją przerażali.
- Dobra, zaprowadzę cię – przeskoczyłem przez murek i wszedłem do środka.
Sam niezbyt pewnie się tu czułem. Wolałem jednak skraj obozowiska i spokój. Tu miałem za wielką ochotę połamać kilka kości. Banda debili za przeproszeniem. Większość ślepiła na mnie jak na mordercę, a nie wiedzieli, że siedzą i śmieją się z gorszymi mętami, które najprawdopodobniej podałyby ich martwiakom na srebrnej tacy, żeby tylko pożyć dzień dłużej.
Zostawiłem Phoenix w rękach Anny, która przywitała ją ze swoim miłym uśmiechem. Sam wyszedłem czym prędzej. Przysiadłem na murku niedaleko Amelii.
Amelia uniosła się lekko, choć po jej twarzy przebiegł grymas.
- Ojć, skarbie, nie powinnaś się chyba przemęczać – powiedziałem z uśmiechem. Po chwili jednak użarłem się w jęzor i spoważniałem. – Jak się czujesz?
- Bywało lepiej – syknęła. – Ale przeżyję.
- Taa.. twarda sztuka z ciebie, co? – zawahałem się. – Ja... Sorry... – powiedziałem cicho. – Gdybym cię nie wkurwił to może... byłabyś cała.
- Nie no nie wierzę! Nathan mnie właśnie przeprosił! Wzywajcie księdza, bo chyba umieram i mam omamy – na jej ustach igrał uśmiech.
- Taaa.. Słyszysz to pierwszy i ostatni raz, więc się tak nie podniecaj – wyszczerzyłem się do niej jadowicie.
Wstałem, żeby odejść.
- Nat... Dzięki... Gdyby nie ty to pewnie dalej bym tam leżała – nie patrzyła na mnie. Była taka jak ja. Ckliwe gadki przechodziły jej przez gardło z gładkością papieru ściernego.
- No to jesteśmy kwita. Ja przepraszam, ty dziękujesz. Mięknę na starość – zaśmiałem się. – Wracaj szybko do zdrowia, bo nie będę miał kogo wkurwiać. Tylko następnym razem bardziej na siebie uważaj.
Oddaliłem się od budynku i usiadłem pod drzewem. Tu było spokojnie. Oparłem się i zamknąłem oczy.
- Hej – usłyszałem.
Uniosłem głowę. To była Phoenix.
- Obudziłam cię, tak? Nie chciałam, przepraszam – powiedziała szybko.
- Nie... Wszystko gra. Usiądź jak chcesz – odparłem, tak też zrobiła. – Jakże mi miło, że kolejna dama łaknie mego towarzystwa – uśmiechnąłem się do niej łobuzersko.
<Amelio? Phoenix?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz