czwartek, 8 maja 2014

Od Paul'a

Obudziłem się jak zwykle czujny i całkowicie rozbudzony. Nie spałem długo. Sen był w tym świecie czymś niebezpiecznym. Chwilą nieuwagi, która mogła kosztować cię życie. 
Zebrałem swój niewielki plecak. Był wszystkim co udało mi się zabrać z poprzedniej kryjówki. Kryjówki, w której było jeszcze dwóch ludzi, a tylko mnie cudem udało się wydostać.
Budynek w którym się schowaliśmy był w nie najlepszym stanie. Mówiłem, że to zły pomysł. Nie usłuchali jednak. Zainfekowani nas zaskoczyli. Zaczęli wlewać się przez drzwi. Wbiegliśmy na piętro. Strop zarwał się. Spadłem na dół, jakimś cudem szczęśliwie, inni trafili gorzej. 
Każdy kiedyś umrze... Wszyscy to wiedzą, a mimo to śmierć jest czymś strasznym.
Wyszedłem ostrożnie. Rozglądając się i nasłuchując. Droga wydawała się wolna. Ruszyłem więc ostrożnie. Nie miałem przy sobie nawet broni. Jedynie paczkę morfiny. 
Wszedłem do niedużego sklepiku. Półki były poprzewracane, w rogu leżały gnijące zwłoki, na szczęście te całkiem martwe. Rozejrzałem się, szukając czegoś co mogłoby mi się przydać. Broni, jedzenia... czegokolwiek. Znalazłem jedynie rozwaloną latarkę, którą odrzuciłem w kąt i paczkę krakersów. Ciastka zjadłem od razu.
Ruszyłem dalej.
Wkrótce miasto skończyło się, a moim oczom ukazał się las. Może tam będzie spokojniej? Ostrożnie wszedłem między drzewa. Albo mi się zdawało, albo zauważyłem ślady ludzi. Między krzewami wydeptana była ścieżka. Ruszyłem nią ostrożnie. Starając się nie dać się zaskoczyć. 
Zobaczyłem jakiegoś mężczyznę. Spojrzał na mnie.
- Witam - powiedziałem do niego i uniosłem dłonie, by pokazać, że nie mam złych zamiarów. Miałem przy tym nadzieję, że on także nie pragnie śmierci dla mnie, bo moje szanse były dość marne. 
- Kim jesteś? - zapytał chłopak, podchodząc. Był czujny.
- Paul Harrison - przedstawiłem się. - Przyszedłem z miasta. Miałem nadzieję, ze w lesie jest bezpieczniej niż tam.
- Jest... nieco - powiedział i rozluźnił się trochę. - Jestem Trevor. Mamy tu sporą grupę ocalałych.
- Cieszę się, że komuś udaje się utrzymać jako tako - powiedziałem.
- Chodź, zaprowadzę cie do obozu - powiedział i ruszył przodem.
Poszedłem za nim. Gdy dotarliśmy na miejsce zauważyłem, że faktycznie ludzi jest niemało. Miało to i plusy i minusy niestety. Mimo to zawsze raźniej było, gdy obok stał ktoś, do kogo można się było choćby odezwać. 
- Dziękuję - powiedziałem i usiadłem ciężko.

<Ktosiek jakiś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz