- Co z nim zrobimy? – zapytałam.
- Nie mam pojęcia, ale do obozu go zabrać nie możemy. Nie teraz... Wykończą go bez mrugnięcia. A ja nie pozwolę go zasiec – powiedział stanowczo, a ja oddałam mu maczetę.
Inteligenty zainfekowany... Tego jeszcze świat nie widział. Najchętniej odcięłabym mu łeb, ale z drugiej strony może warto sprawdzić do czego jest zdolny i jak do tego doszło?
-Myślisz, że powinniśmy go tu zostawić? -zaczęłam- Jeśli weźmiemy go do obozu, pewnym jest, że stanie się tak jak mówisz.
-Daj mi chwilę pomyśleć. -odpowiedział oschle.
-Jak tam sobie chcesz. -przewróciłam oczami, a w mojej głowie plątały się najróżniejsze myśli. Istnieje przecież kilka opcji: Markus? Może nas po prostu ukatrupić. Może też utracić resztki swojej nikłej świadomości, a wtedy nie wiadomo czego się spodziewać. Jest wiele możliwości, z zakończeniem niekoniecznie nam przychylnym...
Patrzyłam teraz na nich dwóch.
Cholera, że też los potrafi nas tak urządzić. Kiedy myślisz, że może w końcu się coś ustatkuje, kiedy masz nadzieję, że może jednak nie jest tak źle... Wtedy właśnie spadają takie "rzeczy".
-Nathan? -zaczęłam nieśmiało i usiadłam obok niego- Przepraszam... Nie wiedziałam. Nie chciałam.
-Hę? Czyżbym się przesłyszał? -uśmiechnął się zawadiacko i pokręcił głową- Wielka Amelia przyznała się do błędu?
-I jak widać już nigdy tego nie zrobi. -odburknęłam i dodałam po chwili- Przykro mi z powodu Twojego brata.
Między nami panowała niemal całkowita cisza. Dało się słyszeć jedynie ciężki oddech Markusa.
-Cholera, że też dał się tak urządzić! -krzyknął Nathan i cisnął kamieniem wgłąb lasu- A mówiłem mu żeby uważał! Myślałem... najzwyczajniej w świecie myślałem, że da sobie radę.
Spojrzałam na umarlaka. W jego oczach dostrzegłam prawdziwy smutek, a jego twarz przybrała dziwny grymas.
-Wiem, że jest Ci ciężko. -próbowałam go jakoś pocieszyć- Ja codziennie budzę się z nadzieją, że moi rodzice jeszcze żyją. Nie pamiętam jak dawno wyjechali... Wiem tylko, że trwa to już za długo.
-Ty przynajmniej możesz mieć nadzieję. Mi pozostało liczyć tylko na to, że mój kochany braciszek mnie nie ukatrupi.
To co mówił było prawdą, a ja nie do końca mogłam zrozumieć wszystkie jego uczucia.
Zostało mu już odebrane wszystko co kochał. Nic mu nie zostało... Znowu zapadła cisza.
-Jednak nie jesteś taki jak myślałam. -lekko trąciłam go w ramię.
-A co myślałaś? -Nathan oderwał wzrok od brata i spojrzał mi w oczy z zapytaniem
-Wydawało mi się, że jesteś twardzielem, który umie tylko zabijać, nie ma żadnych uczuć i pohamowań. Jak się okazało, może jednak zostały Ci w serduchu jakieś cząstki człowieczeństwa.
-I z wzajemnością! Niestety to nie rozwiąże naszych problemów z tym tu. -wskazał na Markusa- Jakieś propozycje?
-Na razie go zostawmy.. Za kilka godzin wrócimy i pomyślimy co dalej. Rozumiesz zombiaku? -skierowałam wzrok na zainfekowanego, a on niezauważalnie pokiwał głową.
-Wracajmy już -powiedział Nathan- Jeżeli ktoś się tu zapuści, z łatwością znajdzie nas i ten wybryk natury.
Chciałam wstać, kiedy przed moimi oczyma pojawiła się dłoń Nathana. Spojrzałam na niego niepewnie, a on zaśmiał się serdecznie.
-No przecież nie zrobię Ci krzywdy! -powiedział i pomógł mi wstać. Nieszczęsny i nieprzychylny mi los chciał, żebym po kilku krokach się potknęła i wpadła prosto na mojego towarzysza.
-No proszę, a myślałem, że trzeba czegoś więcej, żebyś rzuciła mi się w ramiona. -chłopak dostrzegł moje zmieszanie i uśmiechnął się szelmowsko
-Nie żartuj sobie, bo zaraz pozbędę się tego Twojego uśmieszku na dobre!
-Jak tam sobie chcesz -wzruszył ramionami- Jestem ciekaw co by było, gdybyśmy poznali się przed tym całym szaleństwem.
-Uwierz mi, nie byłbyś taki śmiały. -powiedziałam i zarzuciłam warkocz za ramię.
Pobiegłam w stronę obozu, a towarzyszył mi jedynie ciche kroki Nathana.
<Nathan? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz