piątek, 2 maja 2014

Od Nathana

Wróciłem do obozu. Humor miałem jednym słowem potworny. Dobrze, że chociaż Amelia nie okazała się taką zołzą, na jaką wyglądała. To było pocieszające. Co jednak dalej miałem zrobić z Markusem... nie miałem pojęcia. Wydawało się, że jest w jakiś sposób żywy, świadomy... Tylko jak długo to potrwa? A jak mi przyjdzie odrąbać mu łeb? Czy ja do cholery potrafiłbym to w ogóle zrobić? Popieprzone to wszystko zdrowo.
Usiadłem i oparłem się wygodnie o mur. Zamknąłem oczy, ale usnąć nie mogłem, za dużo myślałem. Wstałem więc wściekły sam nie wiem na co. Wziąłem swój plecak. Nie mówiąc nic nikomu wyszedłem po prostu z obozu i skierowałem się ku miastu. Musiałem odreagować. Zrobić coś ze sobą. Cokolwiek.
Wszedłem do cichego miasta. Kiedyś było tu tyle ludzi, tyle się działo. A teraz tylko gruzy, syf i śmierć.
Cicho stąpałem ulicami, w dłoni ściskałem maczetę, wciąż nasłuchiwałem otoczenia. Rozglądałem się przy tym, szukałem czegoś co mogłoby się przydać. Czego to Amelia potrzebowała? A tak, czegoś do sieczenia zombiaków. Taaa... czasami zdarzało mi się słuchać tego co inni mi mówili, albo inaczej. Słuchałem zawsze, ale mój wybiórczy umysł czasami niektóre rzeczy ignorował dość skutecznie.
Jęk z prawej. Nie zawahałem się. Uderzyłem błyskawicznie pozbawiając monstrum głowy. Ciało upadło z nieprzyjemnym łoskotem. Smród był okropny. Kolejny potwór, kawałek za pierwszym. Zauważył mnie i ryknął, po czym rzucił się na mnie. Moje ostrze wbiło mu się w łeb, od góry, niemal rozpoławiając czaszkę. Niestety trzeba było brać nogi za pas, bo ryk stwora zaalarmował innych i już słyszałem zbliżające się wycie.
Skoczyłem do przodu, cicho biegnąc ulicami. Wciąż czujny, gotowy. Wypadłem na jedną z ulic i od razu cofnąłem się. Była tam grupa martwiaków. Obok mnie były drzwi, zamknięte na kłódkę, ale co tam, zobaczmy co jest w środku.
Wziąłem z ziemi jakieś druty i skleciłem z nich prowizoryczny wytrych. Czasami wściubianie nosa w nie swoje sprawy, myszkowanie i otwieranie wszystkich pozamykanych szafek w poszukiwaniu pornoli i drobnych się przydaje. Dzięki temu kłódka puściła, a ja znalazłem się w budynku. Rozejrzałem się. Kraty w oknach... no ładnie. Powoli szedłem dalej. Zobaczyłem kilka szaf, metalowych, zamykanych na kłódki, większość była pootwierana, ale kilka wciąż było nienaruszonych. Ciekawość wzięła górę. Z wytrychem w dłoni zacząłem otwierać co popadło. Pierwsza, papierzyska, druga i trzecia to samo, ale w czwartej była broń. Chwyciłem pistolet z nadzieję...
- Cholera... pusty – mruknąłem. Mimo to włożyłem go do plecaka licząc na to, ze może gdzieś tu znajdę magazynek.
Szperałem dalej. Słyszałem jęki na zewnątrz. Wkurwiały mnie szczerze mówiąc.
- No wreszcie! – uśmiechnąłem się widząc przepiękną kolekcję noży sprężynowych. Pospiesznie spakowałem do plecaka swoje znalezisko. Szedłem dalej...
Poczułem smród, ale jęku nie było, więc to raczej nie zombie.
Znalazłem przy ścianie faceta. Leżał tu już dość długo, ale i tak było widać wielką dziurę w głowie. W jego martwej dłoni była broń.
Miałem nadzieję, że ja tak nie skończę. Że nie będę musiał sam rąbnąć sobie w łeb. Wyjąłem pistolet z jego gnijących palców, okropieństwo, ale przynajmniej było w nim kilka kul. Ostrożnie, starając się jak najmniej go dotykać przeszukałem mu kieszenie znalazłem magazynek, nie był pełen, ale to już i tak coś. Znalazłem też zdjęcie. Była na nim mała dziewczynka... Zrobiło mi się ciężko i niedobrze... Włożyłem zdjęcie w martwą dłoń faceta.
Trzeba się było stąd pozbierać.
Wyszedłem ostrożnie i puściłem się biegiem. Wdrapałem się na schody przeciwpożarowe i skakałem do budynkach tak długo jak mogłem. Gdy byłem pewien, że nie ma wokół żadnych martwaków zeskoczyłem na ziemię i puściłem się biegiem do lasu.
- Masz – powiedziałem do Amelii, która siedziała na niedużym murku myśląc nad czymś ostro i podałem jej swój plecak. Otworzyła go ostrożnie i wyjęła giwerę. - Noży jest dość sporo, ale pistolety tylko dwa, kilka kul, ale od bidy ujdzie – mruknąłem.

<Ameila?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz