Pognałem za dziewczyną i zastąpiłem jej drogę.
- O co ci chodzi? – zapytałem.
- O gówno! – warknęła. – Wybywasz sobie sam, cholera wie gdzie, nie mówiąc nic nikomu. A gdyby coś... a gdybyś ich tu przyprowadził – to jak się zacięła, jak na mnie patrzyła.
Jeśli mam być szczery to zbaraniałem. Dawno nikt się na mnie w ten sposób nie darł. Choć kiedyś to było niezwykle częste zjawisko. „Nathan, znowu się gdzieś szlajałeś z tymi typami!”, „Nat, co ty odwalasz? Trzy dni cię w domu nie było!”. Bardzo dobrze to znałem.
- Ty się o mnie martwiłaś? – bardziej stwierdziłem niż zapytałem i uśmiechnąłem się mimowolnie.
- Co?! N-Nie! Oczywiście, że nie - warknęła, ale ja juz swoje wiedziałem.
- Czuję się wręcz zaszczycony, że dziewczyna o tak... mało przyjaznym nastawieniu do świata jednak złamała swoje zasady i postanowiła się o mnie pomartwić – wyszczerzyłem sie do niej.
- Zdejmij ten uśmieszek z gęby bo ja to zrobię – syknęła.
- Proszę bardzo. Możesz próbować. Tak się składa, że ciut większy jestem i silniejszy. I nawet kosę mam większa – poklepałem maczetę.
Amelia warknęła coś pod nosem wściekle i poszła las.
- Idziesz? – warknęła za mną.
- Już lecę skarbie moje – zaszczebiotałem.
Jak ja uwielbiałem działać ludziom na nerwy. Byłem do tego wręcz stworzony.
Doszliśmy do miejsca, w którym zostawiliśmy Markusa.
- Nie ma go – sapnąłem.
- Widzę – Amelia była wciąż wyraźnie zła na mnie.
Usłyszeliśmy szelest. To był mój brat, który wlókł się przez krzaki.
- Gdzie ty się szlajasz, do cholery? – warknąłem. – Jeszcze ci mało? Chcesz, żeby ci ktoś łeb uciął.
- Nie krzycz... smarkaczu – wybełkotał.
- Dorosły się znalazł od siedmiu boleści... A kto się dał utrupić?
- Dobra! Dość, później się będziecie dochodzić jak dwie baby na targu! – dziewczyna miała głosisko jak się wściekała. Trzeba to było przyznać. No, ale z takimi „płucami” to było po przewidzenia.
- Markus, czy są inni tacy jak ty? No wiesz... myślący..? – zapytała po chwili.
- Nie... chyba nie... Nie widziałem – stwierdził.
- A wiesz jak to się stało, że jesteś taki?
Pokręcił przecząco głową.
- Nie... Obudziłem się... martwy. Głodny. Znalazłem ludzi... krzyczeli... – mówił i widać było, że strasznie mu ciężko. Zgarbił się jeszcze bardziej niż zwykle, nie patrzył na nas. – Nie byłem sobą... to było takie silne... ale później... zawahałem się. Nie chciałem ich krzywdy. Puściłem tych, dla których nie było za późno. Były wspomnienia... ludzkie... Ja nie chciałem... Nie chciałem...
Westchnąłem ciężko.
- Stary... zawsze ci ufałem, ale teraz... No sam rozumiesz. Jesteś pewien, że... kontrolujesz To... kontrolujesz się, ten głód... - spytałem.
W oczach Markusa zalśnił strach, cofnął się o krok.
- Nie skrzywdzę cię... Nie skrzywdzę. Żadnego z was – powtarzał jak mantrę. - Wtedy to był tylko jeden raz, tylko jeden...
- Dobra, spokojnie. Wierzę – powiedziałem i podszedłem do niego. Cofnął się, ale ja położyłem mu rękę na ramieniu i mocno ścisnąłem. - Coś trzeba będzie z tobą zrobić.
- Zostanę tu... Tam... niezbyt bezpiecznie dla mnie. Ja... poszukam ludzi, rzeczy, które mogą się przydać. Mnie nie zaatakują – mówił. Miałem wrażenie, że coraz lepiej mu to idzie. Jakby mu się przypominało jak należy to robić. – Dziewczyna, nowa... dotarła? – zapytał.
- Jak dziewczyna? – spytała Amelia.
- Pokazałem jej gdzie ma iść... Zaatakowali ją...
- No ładnie! Mój brat za dupami się ogląda nawet jako zombie... brawa rycerzu – zaśmiałem się.
- Ja się oglądam? – zapytał i spojrzał na Amelię, później na mnie.
- Weź ty się zajmij swoimi sprawami, ok? – cały Markus. Wiecznie się wtrącał w moje sprawy.
- Dobra, idziemy – powiedziałem. – Jakby coś to jeszcze tiu zajrzę, ok?
- Ok – wysapał.
Ja i Amelia powoli wróciliśmy do obozu. Usiadłem ciężko po drzewem.
- I co myślisz? – zapytałem po prostu.
<Amelia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz