niedziela, 4 maja 2014

Od Phoenix, C.D. Markusa

Zaczęłam powoli wchodzić po zniszczonych schodach. Nie ufałam temu zombiakowi. Nie jestem głupia. Po prostu... nie miałam wyjścia. Jakbym tu została to i tak pewnie by mnie zjedli, a tak miałam chociaż nadzieję, że walker nie prowadzi mnie prosto w łapy zainfekowanych. Kiedy byłam już na górze, odwróciłam się i spojrzałam na niego.
- Dziękuje? Chyba powinnam, prawda? Podziękować. - powiedziałam niezbyt przekonana, ale jego chyba to nie obchodziło. Poruszył nieznacznie głową i stał dalej, jakby czekał, aż będę bezpieczna. Boże... to jest chore. Odwróciłam się ponownie i spojrzałam na drzwi. Tak jak powiedział walker nad drzwiami wisiał haczyk, a na nim klucz. Zombiaki raczej by nie potrafiły zamknąć i otworzyć drzwi, więc pewnie będę bezpieczna. Wsunęłam już trochę zardzewiały klucz w dziurkę od razu go przekręcając. Drzwi otworzyły się skrzypiąc przy tym głośno. Zerknęłam jeszcze raz za zainfekowanym i wślizgnęłam się do środka. Światła oczywiście nie było, więc musiałam chwilę odczekać, aż oczy przyzwyczają mi się do ciemności. Wymacałam kłódkę i zamknęłam drzwi od środka, dwa razy sprawdzając czy są zamknięte. Może i walkery nie złapały by za klamkę, ale ostrożności nigdy za wiele. Kiedy już mogłam zobaczyć chociaż kontury przedmiotów znajdujących się w pokoju, zaczęłam się rozglądać. Okna były zasłonięte, a dokładniej zostały tylko niewielkie szpary, przez które przedostawało się światło. Wszędzie walały się sterty niepotrzebnych rzeczy. Jakieś książki, stare zabawki i inne rupiecie. W kącie na przeciwko drzwi było prowizoryczne łóżko złożone z koców i różnych narzut. Przy tym wszystkim leżało parę pustych puszek po konserwach. Były podobne do tej którą dostałam od zombie... Czy on sprowadzał tu więcej ludzi? Resztki pozostałe na puszkach nie były zbyt świeże, ale na pewno w niedalekiej przeszłości ktoś tu był. Usiadłam na kocach i westchnęłam. Zaprzyjaźniłam się z wrogiem... jakby moje życie już nie było do końca porąbane. Otworzyłam niezgrabnie puszkę, oczywiście się przy tym raniąc. Zaczęłam ssać ranę na przegubie jak małe dziecko. Kiedy przestała krwawić, urwałam rękaw swojej koszuli i zabandażowałam rękę. Czasem moje sieroctwo przysparzało mi wiele problemów. Zjadłam konserwę nie zostawiając ani grama mięsa. Palce miałam brudne, ale nie mogłam nic z tym zrobić. Odstawiłam puszkę i położyłam się na kocach. Wiedziałam, że nie zasnę, ale jakoś odpocząć musiałam. Pomruki na zewnątrz nie dawały mi spokoju, nawet jeśli powinnam czuć się bezpieczna. Walker mówił coś o ludziach. Miałam tylko nadzieję, że nie będą to takie pacany jak ostatnio...

Otworzyłam oczy, kiedy głośne pomruki stały się nie do zniesienia. Był już ranek. Ze szpar pozostałych w oknach prześwitywało jasne żółte światło. Na zewnątrz na pewno roiło się od zainfekowanych. Czułam ich smród. Spojrzałam na zranioną wcześniej rękę. Materiał przesiąkł krwią, więc rana na pewno był większa niż mi się wczoraj wydawało. Już wiedziałam dlaczego tak dużo ich tu przypełzło. Zaczęłam się rozglądać za jakąś bronią... musiałam znaleźć cokolwiek. Na moje szczęście pod jedną ze stert zabawek znalazłam miecz i to do tego w pokrowcu. Żadnej innej broni tu nie było, więc pewnie jakiś przypadkowy gość go zostawił. Wyjęłam miecz z pochwy i obejrzałam. Katana, japoński miecz jednosieczny. Uczyli nas tego w Komitecie, chociaż kompletnie nie wiem po co. Broń była w dobrym stanie, więc bez wahania zaczęłam się pakować. Kiedy byłam już gotowa podeszłam do drzwi i otworzyłam kłódkę. Kiedy wyszłam na zewnątrz smród się nasilił. Zeszłam po schodach możliwie jak najciszej. Oczywiście jak tylko dotknęłam stopami ziemi, obrzydliwy walker zaszedł mnie z prawej strony. Zanim zdążył do mnie doskoczyć, jego zgniła głowa potoczyła się po ziemi. Dwóch kolejnych biegło koślawym krokiem z przodu. Jeden od razu stracił głowę, a drugiego ominęłam. Ten nie zdążył się zatrzymać i walnął cały ciałem w ścianę budynku, przewracając się od razu. Nie czekałam, tylko od razu przebiłam mu czaszkę kataną. Dalej już nie szło mi tak łatwo. Przybiegało ich coraz więcej, a zraniona ręka zaczęła pulsować, co zdecydowanie mi nie pomagało. Rzucały się na mnie jak zwierzęta, a ja musiałam dawać radę je odpędzić, bo inaczej skończę jak oni. Nagle jeden walker padł przede mną choć nawet go nie dotknęłam. Spojrzałam w górę i zobaczyłam człowieka. Cholera jak ja się ucieszyłam na jego widok... oczywiście tego nie pokazałam, bo nie było na to czasu. Jak jest się otoczonym przez bandę bezmózgich zombi, to raczej nie myśli się o uczuciach.

<Nathan?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz