środa, 30 kwietnia 2014

Od Emily


Obudziłam się wcześnie rano. Przetarłam oczy, po czym z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej. Byłam wyczerpana po tej wędrówce, a w dodatku wczoraj przyszła do mnie Anna i poleciła, bym znalazła jakieś środki dezynfekujące. Westchnęłam. Nie miałam teraz na nic siły, a w szczególności na kolejne spotkanie z martwiakami. Na szczęście nie szłam sama. Do pomocy przydzielono mi jakąś dziewczynę, Natalie chyba... Nie rozmawiałam z nią, ale wyglądała na miłą. Na oślep zaczęłam szukać mojej torby. Po dłuższej chwili znalazłam ją. Wyjęłam jednego sucharka, po czym wsadziłam do buzi. Nie wiele ich zostało. Wstałam i na palcach, by nikogo nie obudzić, ruszyłam w stronę już wygasłego ogniska. Usiadłam na kamieniu i wbiłam wzrok w spalone gałęzie. Natychmiast przypomniała mi się rozmowa z Nathanem. Zanim jednak po raz kolejny zaczęłam zadręczać się i rozmyślać nad sensem mego żywotu usłyszałam czyiś głos.
< Natalie? >

Od Valentiny, C. D. Johnatana


Nie byłam pewna, co do tego chłopaka. Ale to miłe, że oferował mi pomoc i dał jakąś nadzieję na przetrwanie. Jednak nadzieja to nie wszystko, musiał mi pokazać, że mogę mu zaufać.
Jeszcze chwilę tępo gapiłam się na niego, myśląc, co zrobić. Jednak w końcu podałam mu dłoń, a on pomógł mi się podnieść. Z trudem wstałam, rzucając wulgaryzmami pod nosem. Ból był nieznośny.
- Oprzyj się o mnie- powiedział obojętnie. Niechętnie, posłuchałam go. Nienawidzę dotyku, ale nawet podpierając się mieczem, nie zaszłabym daleko, szczególnie, gdybym natknęła cię na Clickera. Nie miałabym szans.
Jace objął mnie w talii i zaczęliśmy powoli iść. Pomagałam sobie jak tylko mogłam, ale było mi ciężko, a zrobiło się jeszcze ciężej, gdy pomyślałam, że już nie zobaczę brata. Szybko posmutniałam, ale nie zwolniłam. Nie mogłam uronić ani jednej łzy. Łzy to oznaka słabości, a słabość prowadzi do przegranej - życie to gra. O przetrwanie.
Nim się zorientowałam, doszliśmy do owego domu. Chłopak pociągnął za klamkę, ale było zamknięte. To dobrze. Poniekąd.
- Zaczekaj tu, rozejrzę się- nakazał. Usiadłam na krześle, stojącym na ganku i uniosłam miecz, tak na wszelki wypadek. Ostrożności nigdy dosyć. Zerknęłam na swoją nogę i... Szczerze? Wyglądała paskudnie. Nie brzydzi mnie krew, ale też na jej widok się jakoś nie podniecam. Rana była otwarta, ciągle krwawiła. Nie wiem, co to będzie, jak to wszystko potoczy się dalej. Nim umrę, chcę po prostu zobaczyć jeszcze brata, opieprzyć go, pouczyć, przytulić, a potem... potem mogę sobie umierać. Co nie znaczy, że tego chcę. Owszem, chciałabym zaznać spokoju, odpłynąć z rzęsistym światłem i nie mieć już więcej styczności z czymś takim, jak zombie. Po prostu odetchnąć. Ale to jeszcze nie teraz. Na odpoczynek, najpierw muszę zasłużyć.
- Hej!- wrzasnął mi do ucha, potrząsając mną za ramiona. Otworzyłam oczy i prawie pisnęłam. Nie lubię jak ktoś mnie budzi, poza tym, on był niebezpiecznie blisko mnie.
- Spokojnie. Trochę przysnęłaś. Spróbuj wstać, a ja pokombinuję z zamkiem- wyjął scyzoryk z kieszeni i zaczął coś tam majstrować.
- Nie mam połamanych nóg, by nie potrafić wstać z krzesła- fuknęłam, kładąc nacisk głównie na ostatnie słowo. Nagle w moich uszach zabrzmiał dziwny dźwięk. Odwróciłam się w stronę Jace`a, który już szeroko otworzył drzwi.

<Jace?>

niedziela, 27 kwietnia 2014

Od Rose

Miałam gorączkę a pot ściekał po mnie strumieniami , aż trudno uwierzyć, że byłam taka nieostrożna aby wpaść w pułapkę .Anna z dokładnością oglądała moją nogę kilkadziesiąt minut .
- Chyba nie sądzisz , że mnie ugryziono.- Burknęłam a na mojej twarzy ukazał się grymas i niezadowolenie.
Dziewczyna spojrzała na mnie spod byka i wróciła do poprzedniego zajęcia.
- Wolę się upewnić - odpowiedziała cicho po jakimś czasie.Zapadła niezręczna cisza i tylko szelesty ogniska palącego się nieopodal mogły ją przerwać .
- Nie jestem zarażona ...- powiedziałam pewnie . Chciałam rozluźnić trochę atmosferę ale chyba tylko jeszcze bardziej ją napięłam . Anna spowrotem wlepiła we mnie wzrok .
- Już to zauważyłam , ale wdało się zakażenie więc musisz bardziej uważać .Jeszcze trochę i Ci utniemy tę nogę - zachiochotała pod nosem przykładając dłoń do ust. Dla mnie nie było to za grosz zabawne .W końcu , chodziło tu o moją nogę i zdolność poruszania się do cholery. Dziewczyna odeszła ode mnie z uśmiechem .Wstałam szybko i czym prędzej chwyciłam swój tabołek .Prawie wszyscy siedzieli razem , no , może kilka osób trochę dalej . Rozejrzałam się dookoła poszukując jakiegoś zacisznego miejsca dla siebie . Po kilku minutach znalazłam, kąt - ciemny kąt - cichy kąt. W sam raz dla mnie .Żwawym krokiem poszłam do wyznaczonego sobie miejsce i tam też rozłożyłam swoje spanie . Klapnęłam na kocu opierając się o ścianę i zaczęłam grzebać w plecaku. Wyciągnęłam stary discman który znalazłam kilka tygodni temu i podłączyłam słuchawki które zabrałam z domu z nadzieją ,że kiedyś mi się przydadzą. Włożyłam jedną do ucha i przymknęłam oczy.Muzyka może najlepsza nie była , ale zawsze lepszy rydz niż nic . Baterie ledwo zipiały i wyciskały ostatnie poty by dać mi odrobinę rozrywki . Kiedy już kompletnie odleciałam ktoś postukał mnie w ramie .
- Jak się czujesz ? - usłyszałam drugim uchem.
(ktosiu ? )

Od Anny, C. D. Amelii + Zadania 2

Obserwowałam śpiącą dziewczynę. Miała w sobie coś, co bardzo przykuwało moją uwagę. I sprawiało, że wyjątkowo lubiłam na nią patrzeć.
-Co z nią?- usłyszałam głos za sobą. Od razu wiedziałam, że to Amy.
-Ugryziona nie jest. Sprawdziłam. Zainfekowana inną drogą też nie została, z rany nie czuć... Tego smrodu- podsumowałam. -Przemyłam ranę jeszcze raz, założyłam świeży opatrunek. Pod bandaże kawałek materiału- pokazałam postrzępiony rękaw bluzki. -Dałam jej pić, schłodziłam ją, ale nie wiem co jeszcze mogę zrobić- zacisnęłam pięści- Mamy ludzi Amy, mamy ludzi. Ale nie mamy wszystkiego czego potrzebują.
Moja siostra uśmiechnęła się zawiadacko.
-Myślę, że czas na rozkazy.
***
I tym samym kochani, przechodzimy do zadań. 
  • Emily: zdobądź środki dezynfekujące, 
  • Rin: poszukaj czegoś do jedzenia, 
  • Natalie: pójdziesz z Emily, ale się rozdzielicie. Znajdziesz latarkę i poszukasz do niej baterii. 
  • Rose: jesteś na razie chora, nic nie musisz. ;D
  • Nathan: znajdź jakąś broń dla członków grupy, którzy nie są w nią zaopatrzeni. 
  • Nikolaj: przyprowadź do nas jakiegoś NPC, który zaoferuje coś grupie (będzie miał dla nas przydatne rzeczy, inaczej mówiąc). 
  • Johann: ty z kolei przyprowadź kogoś, kto będzie potrzebował od nas pomocy. 
  • Elijah: poszukaj butelek czy innych rzeczy, w których możemy trzymać wodę. 
  • Federico: znajdziesz coś zupełnie bezużytecznego, co może jednak pomóc zabić czas. 

Od Anny, C. D. Rin

Siedziałam na ziemi,  gryząc soczyste jabłko. Twarde i niemiłosierne kwaśne. Słońce świeciło przyjemnie, a ja postanowiłam napawać się chwilowym spokojem.
-Kto to?- usłyszałam cichy głos Natalie. Dziewczyna spoglądała w stronę, z której nadchodziło dwoje ludzi.
-Zostańcie- powiedziałam. Chyba pora znów przybrać posadę dyplomatki. Amy spiorunowała mnie wzrokiem, a Trevor pokręcił głową z uśmiechem bezsilności.
Podążałam sama w stronę obcych. Nie czułam absolutnie żadnego strachu, tylko podekscytowanie.
-Kim jesteście?- zapytałam.
-Kim ty jesteś- odpowiedział pytaniem ogromny mężczyzna, mówiący z dziwnym, obcym dla mnie, akcentem- A raczej: czy jesteś Curterem?
Zdziwił mnie tym pytaniem jak cholera.
-Tak, jestem Anna. Anna Curter. A wy, jeśli łaska?
-Nikolaj- odparł facet.
-Rin- dodała ładna blondynka.
***
Przyprowadzenie kolejnych osób nie wywołało zbytniego poruszenia. Przybysze usiedli obok siebie, lecz Trevor zaraz zaczął rozmawiać z olbrzymem, a do Rin dosiadła się Emily. Podałam dziewczynie jabłko, szeroko się uśmiechając.

Od Johanna

Dzień dobiegał końca. Razem z grupą zabarykadowaliśmy się w jakiejś starej ruderze. Na warcie stanęły dwie osoby. Sztywnych jak nie było, tak nie ma. I, kur.wa, dobrze. Przysiadłem w kącie, opierając się o torbę. Wyjąłem z kieszeni talię starych, powyginanych, ale wciąż użytecznych kart. Zacząłem je wprawnie i szybko tasować, obserwując spode łba wszystkich zebranych. Same gówniarze, świetnie. Za jakiś czas zaczną mnie nazywać ,,ociec”. Wyobcowanie w moim przypadku nie było niczym dziwnym. Każdy patrzał na mnie jakoś podejrzliwie. Dlaczego? Nie miałem zamiaru nikomu wbijać noża w plecy. Przynajmniej póki oni nie chcą zrobić tego mi. Spojrzałem kątem oka na dziewczynę, która siedziała niedaleko. Zwiesiła niepewnie głowę i wpatrywała się w ludzi wokoło. Nie żebym im jakoś specjalnie ufał, ale zawsze jak będą atakować walkerzy, to mam większe szansę na zwianie niż gdybym był sam. Przysunąłem się do niej bliżej. Wyglądała na skrępowaną.
-Cześć, wszystko w porządku?-zapytałem.
Skinęła głową.
-Johann…-przedstawiłem się, wyciągając do niej rękę.
-Emy-odparła, odwzajemniając gest.
-Jesteś tu sama? Jak tu trafiłaś? Chol.era! Ciekawe zbiorowisko ludzi, fajnie jest mieć do kogo gębę otworzyć-stwierdziłem, strzelając nerwowo kośćmi palców.
<Emy?>

Od Johnatana, C. D. Valentiny

Był sobie kiedyś chłopiec. Miał kochającą rodzinę, dużego psa... Kiedy chłopiec stał się mężczyzną i "zaliczył" pierwszą dziewczynę, doszedł do wniosku, że życie jest piękne, a on nie mógł trafić lepiej. Był w posiadaniu życia doskonałego, stał ponad wszystkich innych, kapitan drużyny koszykówki, szóstkowy uczeń, syn, którego rodzice pękali z dumy. Jego życie na prawdę wydawało się perfekcyjne... nawet za bardzo, ale nie przejmował się tym. Po prostu żył dalej. Idealne życie zaczęło się komplikować, kiedy jego brat gej, zaczynał sobie nieco bardziej pozwalać. Chłopak absolutnie nie tolerował brata. Nie akceptował jego trybu życia, tym bardziej partnerów, a przyprowadzał dziennie nowego. Niedługo potem zaczęła się epidemia. Gdy zainfekowanych było coraz więcej, zarazili i jego rodzinę. Gdy byli jeszcze w pełni świadomi, wysadzili siebie i dom w powietrze, pozostawiając chłopaka samego. Młodzieńca zalała lawina negatywnych emocji, momentalnie nie chciało mu się już żyć. Patrzył, jak ludzie się pogrążają, gotowi zabić dla jedzenia...
To prawdziwa historia. I to historia o mnie. Nazywam się Jonathan, przetrwałem.
Przemierzając puste ulice Halifax, sączyłem we wszystko spojrzenie pełne gniewu, smutku, rozczarowania, a w ustach czułem gorycz własnej porażki. To co stało się z tym, niegdyś pięknym miastem, przeraża mnie i wprowadza w głęboką apatię. Tak od tygodnia. Albo dwóch? Nie jestem pewien, straciłem poczucie czasu, poza tym, każdy dzień wygląda tak samo. Czasem może miałem towarzystwo w postaci jakiegoś powarkującego zombie, ale te znajomości trwają zazwyczaj tylko kilka sekund, nim go zabiję, albo ucieknę.
Spojrzałem w górę. Dziś jest wyjątkowo pochmurno. Teraz skierowałem wzrok przed siebie, patrząc na prześwit, między wieżowcami. Kilka promieni słońca oświetlało kamienną posadzkę, przed pewnym domem. Westchnąłem, przypominając sobie mój dom, całkiem podobny do tego tutaj. Skierowałem się w jego stronę, ale zatrzymał mnie krzyk, dochodzący z oddali. Odwróciłem się w stronę, z której dochodził. Wyglądało mi to na park, a nawet las. Krzyk ponowił się. Nie czekając dłużej, pobiegłem w tamtą stronę. Wiedziałem, że był to ludzki dźwięk. Wiedziałem też, że moja wyobraźnia, nie grała tu żadnej roli.
Na miejsce dotarłem szybciej, niż mi się zdawało. Zauważyłem zainfekowanego, leżącego na ziemi. Jeszcze się ruszał, ale był w wielu miejscach przebity i to wyraźnie czymś ostrym. Urwałem gałąź i załatwiłem go nią na dobre.
- Ohyda- mruknąłem do siebie i rozejrzałem się. Dostrzegłem krople krwi, które prowadziły nieco dalej, z ciekawości, poszedłem za nią. Kilka minut później, dostrzegłem dziewczynę - śliczna dziewczyną, ale to swoją drogą -, która siedziała pod drzewem, trzymając w dłoniach miecz. Gdy tylko mnie zauważyła, wlepiła we mnie wzrok. Jej noga krwawiła i to poważnie.
- Pomóc ci?- zaproponowałem.
- To miłe, dzięki. Możesz mnie zabić- wyciągnęła w moją stronę miecz. Palcem, stuknąłem się w czoło, nachylając się lekko i pokazując jej, że to absurdalny pomysł.
- Zainfekowany miał styczność z moją krwią. Zmienię się, więc i tak musisz mnie zabić- wytłumaczyła. Uśmiechnąłem się lekko.
- Więc ty go tak załatwiłaś... Spokojnie, dobiłem go, nie zmienisz się- odparłem, siadając obok niej, jednak dziewczyna spojrzała na mnie, jakby nie wiedziała, o czym mówię.
- Wiesz, że jeśli go zabiłem, to się nie zmienisz, prawda?
- Teraz już wiem. Ale może się wdać zakażenie, a o leki tutaj ciężko- uśmiechnęła się, wciąż na mnie nie patrząc.
- To ci pomogę. Wstawaj, widziałem nie daleko stąd niegroźny domek. Jestem Jace- wyciągnąłem w jej stronę dłoń.

<Valentina? O tobie mowa>

sobota, 26 kwietnia 2014

Od Nathana, C.D Amelii

Spojrzałem w oczy Martkusa. Nie były tak zimne i pozbawione wyrazu jak mi się początkowo zdawało. Stał tylko, oddychał ciężko, jakby coś go męczyło.
Amelia uniosła nóż i chciała zadać cios. Powstrzymałem ją. Odruchowo. Tak było trzeba.
- Co ty wyrabiasz? – wrzasnęła dziewczyna.
Markus przeniósł wzrok ze mnie na nóż i... cofnął się o krok. Był.. przestraszony?
- Markus... – powiedziałem cicho, po chwili powtórzyłem imię brata, tym razem głośniej. A on... kiwnął głową. Kąciki jego ust uniosły się lekko, jakby chciał się uśmiechnąć.
- Co do...? – moja towarzyszka przestała się szamotać i stała osłupiała, ja z reszta podobnie.
Puściłem Amalię, a ona od razu zabrała się za rozmasowywanie przegubu.
- To mój brat, Markus. Rozdzieliliśmy się ponad dwa tygodnie temu. – wyjaśniłem nie spuszczając wzroku ze stojącego przed nami zombie, bo tym właśnie mój brat był. Nie trudno to było dostrzec, otwarte, a mimo to nie krwawiące rany, blada skóra, białe oczy i to jak się poruszał. Wszystko jasno dawało do zrozumienia, że jest martwy. A mimo to nie był bezmyślnym monstrum. Widziałem to w jego oczach, czułem. Mój instynkt działał.
- Dlaczego on tak stoi i się gapi? – spytała dziewczyna.
Czasami to czego nie znamy jest straszniejsze niż potwory. Bo potwory można zabić, wystarczy mieć czym, a nieznane... no cóż nigdy nie wiadomo co przyniesie.
- Nie mam pojęcia, ale on jest inny – powiedziałem i zrobiłem krok w jego stronę.
- Poczekaj – dziewczyna chwyciła mnie za rękę. – A jak...?
- To mi utniesz łeb. Dam ci nawet większą kosę, żebyś się nie namęczyła – powiedziałem i włożyłem w jej dłonie swoją maczetę. Nigdy nie rozstawałem się z ostrzem, ale tym razem mogłem zrobić wyjątek.
Dziewczyna niechętnie mnie puściła. Podszedłem do Markusa, stałem teraz na tyle blisko, że gdyby chciał się na mnie rzucić, raczej nie miałbym jak zwiać, ale wiedziałem, że mnie nie skrzywdzi. Byłem rozluźniony. Moje ciało nie czuło zagrożenia.
- N-nnn... – zacharczał zombie, po czym przymknął oczy i skrzywił się, jakby coś go bolało.
- N-nat..han – wyjąkał w końcu chrapliwie.
- On mówi?! – Amelia spoglądała na niego wyraźnie zszokowana. Oczy miała szeroko otwarte, szczęka też jej opadła.
- Kochanie, zamknij buzię, bo ci mucha wleci – poradziłem jej.
- Jak ja ci dam „kochanie”, to nigdy nie zidentyfikują twoich zwłok – syknęła wściekle.
Uśmiechnąłem się do niej w odpowiedzi. Zaraz mój uśmiech zbladł jednak. Cofnąłem się o krok i ciężko opadłem na ziemię. Westchnąłem ciężko.
- Ty kretynie – warknąłem na brata. – Jak mogłeś dać się tak urządzić.?!
Wcześniej miałem nadzieję, że Martkus jednak żyje, że martwiaki zapędziły go gdzieś, ale zobaczę go jednak całego i zdrowego. Teraz wiedziałem, że to niemożliwe. Stał tu, martwy. Może był inny, nie był potworem, ale nic nie wróci mu już życia.
Markus opadł na kolana tuż obok mnie. Ciężko i z głośnym jękiem. Zbliżył się i położył mi zimną, ciężką, lekko wilgotną dłoń na kolanie.
- P.. przep... raszam – wybełkotał.
- Dobra, tylko się nie rozklejaj, bo ci co odpadnie – burknąłem. Zombie znowu wygiął wargi w półuśmiechu. Wstałem i dźwignąłem go, bo sam nie mógł wstać.
- Rety, ile ty ważysz?! – jęknąłem, kiedy Markus oparł się o mnie niemal mnie wywracając.
- Co z nim zrobimy? – zapytała Amelia. Nadal była spięta, ale chyba przetrawiła, że ten martwiak nie jest do ubicia.
- Nie mam pojęcia, ale do obozu go zabrać nie możemy. Nie teraz... Wykończą go bez mrugnięcia. A ja nie pozwolę go zasiec – powiedziałem stanowczo i włożyłem za pasek maczetę, którą oddała mi dziewczyna.

<Amelia?>

piątek, 25 kwietnia 2014

Od Amelii, C.D Nathana

Wymyśliłam.
Ludzie usłyszą plan wędrówki dopiero, kiedy będę mogła na nich polegać, bo bez tego ani rusz. Muszę dokładnie wiedzieć jakich zachowań się spodziewać i co gorsza- jak stoi u nich z kondycją...
Z moich obliczeń wynikło, że czeka nas bardzo długa droga. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to spacerek zajmie od 2 do 4 tygodni.
No nic, plan poznają wtedy, kiedy zdobędą moje zaufanie.

Zdążyłam obmyślić wszystko, a Anna dalej nie przyszła z wiadomościami o stanie Rose. Co jeśli to naprawdę ugryzienie? Jest chyba tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać i jeden, żeby się tego pozbyć. Chłopacy mówili, że wisiała głową w dół, czyli ewidentnie wpadła w jakąś pułapkę. Nie wydaje mi się, żeby druty, sznury lub tym podobne leżały ot tak na ziemi. Ktoś musiał  je zastawić, a to znaczy, że nie jesteśmy dłużej bezpieczni w tym miejscu... Trzeba jak najszybciej przygotować wyprawę.
Z drugiej strony wydaje mi się, że powinnam sprawdzić najbliższą okolicę, na wypadek gdyby tego cholerstwa było więcej. Jeszcze inni zawisną i co wtedy zrobimy?
Wolnym krokiem udałam się do płotu. Odszukałam dobrze mi znaną dziurę, którą Trevor zrobił, kiedy siłował się z jego pierwszym zainfekowanym. Cudem uszliśmy wtedy z życiem. Przeszłam ostrożnie przez wyrwę i poszłam powoli w stronę lasu, znajdującego się kilka kroków od obozu.
|Za mną znalazło się już kilka drzew, a ja sama znalazłam się w głębi lasu. Usłyszałam śpiew ptaków. Właściwie, był to śpiew mojej wyobraźni. Od czasu rozpoczęcia się epidemii, nie spotkałam żadnego ptaka. Wszystkie małe stworzenia, nie przetrwały nawet tygodnia w tym odorze i syfie. Pierwsze miesiące epidemii prezentowały się makabrycznie. Usłyszeć jeszcze kiedyś śpiew ptaków.... Marzenia.
Po raz kolejny, coś wyrwało mnie z głębokich przemyśleń. Co tym razem? Wydawało mi się, że coś poruszyło się w krzakach. Może mi się przesłyszało, ale lepiej jest nie ryzykować atakiem z zaskoczenia. Ukucnęłam przy krzaku, by dokładniej przeszukać jego obszar. Na ziemi, ani w koronach drzew nie zauważyłam żadnych drutów, z czego bardzo się ucieszyłam.
Warknięcie...

Wstrzymałam oddech, by dokładniej wsłuchać się w odgłosy, ale nic więcej nie dosłyszałam. Już miałam wstawać, kiedy za plecami usłyszałam szelest liści. Odruchowo się odwróciłam, a moim oczom ukazał się chłopak. Nathan. Tylko jego tu brakowało.
Jeszcze niedawno rozmawiał z Emily, a teraz wybrał się na spacerek po lesie. Czasem zastanawiam się czy uciekanie przed zainfekowanymi to hobby ludzi takich jak on?
-Dobry wieczór -powiedział z uśmiechem.
-Oby dobry-prychnęłam pod nosem, w taki sposób, że chłopak mnie nie usłyszał.
Warknięcie, znowu...?
Coś albo ktoś warknęło. Nathan również usłyszał ten znany nam już odgłos, a nie zwiastował on niczego dobrego... Cholera. Coś poruszyło się w krzakach przede mną.
W jednej chwili odrzuciło mnie do tyłu na bezpieczną odległość. Czyżby to Nathan? Kątem oka dostrzegłam ostrze maczety. Już miał pozbawić głowy coś, co znajdowało się w krzakach, kiedy w najwyższym punkcie, broń zawisła w powietrzu. Moim oczom ukazał się zainfekowany.
-Na co do cholery Ci ta maczeta, skoro nawet nie umiesz jej używać?! -krzyknęłam- Przez Cieb...!
W połowie zdania dostrzegłam zachowanie Nathana. To coś na jego twarzy nie pozwoliło mi dokończyć wypowiedzi. Smutek, radość, niedowierzanie, rozpacz... Wszystkie emocje naraz? To niemożliwe. Nie w takim czasie.
-Nathan? -zaczęłam szeptem- Co się dzieje?
Bezszelestnie zaczęłam podchodzić do umarlaka. Zza paska wyciągnęłam swój niezastąpiony nóż, który już nie raz uratował mi tyłek. W takim stanie Nathan nie może się nawet poruszyć, więc sama będę musiała pozbyć się zagrożenia.
Podniosłam rękę z nożem. Idealnie wycelowałam i energicznym ruchem cisnęłam w walkera.
Nie udało się... Coś zatrzymało moją rękę? Spojrzałam na to co odparło mój atak.
-A..ale co robisz? -powiedziałam zszokowana.
-Nie rób tego.
Nathan w dalszym ciągu trzymał moją rękę w przeraźliwie mocnym uścisku. Na jego twarzy w dalszym ciągu malowały się te wszystkie sprzeczne emocje, a ja patrzyłam na niego wielkimi oczami.

<Nathan?>

środa, 23 kwietnia 2014

Od Nathana, C.D Emily

Szczerze mówiąc to nieco żałowałem, że zapytałem. Nie chciałem sprawić jej przykrości, bólu.
- No już – powiedziałem i poklepałem ziemię obok siebie. Powoli i z wahaniem, ale usiadła obok mnie.
- Każdy tu swoje musiał przecierpieć – powiedziałem po dłuższej chwili. – Ja wcześniej, przed tym całym bałaganem, nie miałem tak źle. Moi rodzice byli dobrymi ludźmi, prowadzili restaurację. Kochali mnie i mojego brata... – urwałem na chwilę. Ciężko ich było wspominać. – Tylko, że ja za cholerę nie potrafiłem tego docenić. Wściekałem się gdy na coś mi nie pozwalali, wrzeszczałem i wyżywałem się.
Emily spojrzała na mnie uważnie.
- Taaa... wiem, okropny był ze mnie gówniarz. I niestety sporo wad mi do tej pory zostało, no i chyba mi już zostanie, do chwili gdy jakiś martwiak nie przegryzie mi tchawicy. W noc kiedy te cholerne martwaki wpadły do naszego domu chciałem zwiać. Zakosić ojcu samochód i jechać do kumpli. Miałem się zamiar urznąć w trupa.
Zaśmiałem się mimowolnie, słysząc jak to brzmi, i wspominając jak blisko mi do tego „trupa” było.
- Myślisz, że twój brat..., że on jeszcze żyje? – spytała bardzo cicho.
- Mark, był zawsze twardą cholerą. Był jedynym, który mnie umiał postawić do pionu, a to ogromne osiągnięcie. Mimo to... nie wiem...
Emy ziewnęła przeciągle.
- Dobra, mała - powiedziałem i lekko rozczochrałem jej włosy, co skwitowała wściekłym sapnięciem. – Zmykaj spać, ja jeszcze posiedzę.
- Możesz przestać czepiać się mojego wzrostu? – fuknęła.
- Ależ oczywiście... mała – zaśmiałem się i posłałem jej całusa.
- Burak – syknęła.
- Zawsze do usług i słodkich snów.
Siedziałem przez jakiś czas spoglądając na ogień. Po chwili jednak wstałem, żeby się przejść. Cicho przedzierałem się przez las słuchając otoczenia. Coś zaszeleściło. To była Amelia. Spojrzała na mnie spode łba, jakbym właśnie szedł kogoś co najmniej zarżnąć.
- Dobry wieczór – powiedziałem i uśmiechnąłem się. Sapnęła coś tylko gniewnie.
Chciałem iść dalej, gdy usłyszałem warknięcie. Kłopoty.
Skoczyłem w stronę Amelii i odciągnąłem ją od zarośli z których coś się wyłoniło. Martwiak. Wyszarpnąłem maczetę, gotowy do ataku, ale w ostatniej chwili znieruchomiałem. Mimowolnie cofnąłem się o krok wpatrując się w znajomą sobie twarz. Nie. Tylko nie to... To nie mogła być prawda. Przede mną stał Markus. Jego twarz była pokiereszowana, oczy zimne i puste, a spomiędzy warg wydobywało się nieprzyjemne charczenie. Nie zaatakował nas, tylko wlepiał we mnie oczy i poruszał wargami jak ryba, którą wyciągnięto z wody.

<Amelia?>

Od Markusa

Szedłem ulicą powłócząc nogami i gapiąc się w ziemię. Ktoś mnie potrącił. Ktoś równie zimny, pozbawiony uczuć i... martwy jak ja. Martwy. Tak, właśnie taki byłem. Zimny. Trup. Włóczyłem się z innymi mi podobnymi, ale... mimo wszystko byłem inny. Czułem głód, wielki, a mimo to nie rzucałem się na ludzi. Nie wiem dlaczego. Przecież byli mięsem, tak? Jedzeniem, niczym więcej. A mimo to ich krzyki sprawiały, że coś.... czułem? Chwila, jestem martwy, nie powinienem przecież czuć. Ani myśleć, a jednak... myślę... Dlaczego? Nie wiem, chcę się dowiedzieć.
Stanąłem przed jakimś budynkiem. Uniosłem głowę. Kark miałem sztywny, tak jakbym już od wieków nie używał mięśni. Cud, że w ogóle miałem mięśnie. Byłem dość „świeżym” martwym i dziwnym trafem nie gniłem jak reszta. Na przykład dziewczyna na prawo ode mnie. Była świeższa, a mimo to nie miała już połowy twarzy. Okropność.
Przyjrzałem się powoli częściowo rozebranym schodom przeciwpożarowym i spojrzałem wyżej ku drzwiom i zabitym oknom. To miejsce. Powinno coś... znaczyć. Coś tu kiedyś było. Coś ważnego? Ale kiedy to było? Chyba bardzo dawno, skoro zapomniałem.
Podszedłem do budynku i wyciągnąłem zesztywniałe ręce w stronę rurki, by ją chwycić. Nie udało mi się. Próbowałem dalej. W końcu wyszło, tylko co dalej? Podciągnąć się? Wejść tam? Ale po co? Jak? Moje ciało było za ciężkie, zbyt toporne, bym mógł tam wleźć, ale chciałem to zrobić.
Łażące wokół mnie trupy nie zwracały an mnie uwagi. Lekko przystanęły na moment jedynie gdy warknąłem wściekle, zirytowany. 
Poczułem zapach. Znajomy. A przynajmniej zdawało mi się, że go znam. Może by za nim iść? Sprawdzić? 
Mocniej chwyciłem swój pakunek. Miałem jakieś puszki. Z jedzeniem. Po co mi one były, skoro i tak nie umiałbym ich otworzyć? Nie wiem, ale taszczyłem je ze sobą. Były moje. Potrzebne... na... coś... Wyleciało mi z pamięci na co. 
Szedłem za znajomym zapachem. Niby powoli, ale wciąż dalej, nie znając zmęczenia, nie potrzebując postojów. 

Jeremy

JEREMY WEITLING
Więcej w zakładce Członkowie

Od Rin, C. D. Nikolaja

Wlokłam nogami za Nikolajem. Podejrzliwie zerkałam na niego co chwile.
Jak mogłam nie zauważyć że zbliża się Komitet? Jestem zbyt roztrzęsiona. W ten sposób nie przeżyje. Jedyne dzięki czemu zawdzięczam życie to spryt. Ah... Coś przyćmiło moje zmysły. Może ten typ?
Szliśmy teraz do nie jakich Curterów i grupy z którą o ile wiem, się przemieszczają. Nie znamy nawet dokładnego miejsca ich pobytu!
Podbiegłam bliżej Nikolaja.
- Opowiesz mi coś o sobie? - zapytałam starając się przerwać krepującą ciszę jaka między nami zapadła.
- A po co ci wiedzieć o mnie więcej? - zerknął na mnie podejrzliwie.
- Póki co podróżujemy razem. - wzruszyłam ramionami. Westchnął.
- Nie mam jakiejś za ciekawej historii. - powiedział. Matko, ten jego akcent! Oszaleć idzie.
Między nami znów zapanowała cisza. Chyba nie szło nam się dogadać. Facet wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał wiec może po prostu mu przeszkodziłam. W sumie nie zależało mi zbyt na dobrych stosunkach między nami.
W pewnym momencie zobaczyłam grupkę ludzi. Nareszcie! Po bliższym przyjrzeniu się uznałam ze nie jest to Komitet. A skoro nie Komitet to najprawdopodobniej Curterowie. Dla upewnienia spytałam się Nikolaja:
- To oni? Ci Curterowie?
Kiwnął głową. Ruszyliśmy wiec w ich stronę. Gdy byliśmy już niedaleko jedna dziewczyna podniosła głowę.

<Anna?>

Od Emily, C. D. Nathana

Utkwiłam wzrok w płomieniach. Cóż, zbyt wiele raczej do powiedzenia nie miałam i chyba nie chciałam o tym mówić. Ale z drugiej strony byłoby to niegrzeczne, w końcu na chwilę obecną znałam tylko Nata, a przynajmniej z nim spędziłam najwięcej czasu. On by mi pewnie powiedział...
- No cóż- zaczęłam- moje imię już raczej znasz, wiek chyba też... Co dokładniej chciałbyś o mnie wiedzieć?- spytałam.
- No... Chociażby jak tu trafiłaś?
Westchnęłam.
- Chyba jak każdy. Epidemia nas zaskoczyła. Zostałam sama...- spojrzałam na chłopaka. Chyba wahał się czy drążyć temat, czy też odpuścić. Zanim jednak jednak zdążył coś powiedzieć zaczęłam kontynuować- Mój ojciec zostawił mnie i mamę kiedy miałam bodajże siedem lat. Po prostu wyjechał, beż żadnego uprzedzenia. W sumie, to robił tak częściej, ale zawsze wracał. Mama mówiła, że to związane z pracą i żebym się go o to nie pytała. Był naukowcem... To znaczy chyba, nie powiedział mi tego. W sumie, to prawie nigdy nie rozmawialiśmy. Domyśliłam się, bo zawsze kiedy ogłaszali w telewizji jakieś odkrycia, które ostatnio miały miejsce, on wracał. Zniknął kiedy wybuchła epidemia. Zaczęto ewakuować ludzi, jednak moja matka nie chciała uciekać. Nie wiem czemu. Zostałyśmy więc. Cudem przez następne kilka lat nic nie przerwało naszego złudnie spokojnego życia. Jednak oni się pojawili, a potem...- urwałam. Chyba łatwo było się domyślić, co stało się potem. Poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Zacisnęłam dłonie i zagryzłam wargę. Nie chciałam płakać, nie przy Nathanie. Szczerze, to nie lubię tej historii. Nie chcę wracać do tamtych zdarzeń.

< Nat? >

Markus

MARKUS MAJERS
Więcej w zakładce "Członkowie"

Jonathan

JONATHAN PIERCE 
Więcej w zakładce "Członkowie"

wtorek, 22 kwietnia 2014

Od Nathana C.D Emily

Nie za bardzo mi taki obrót spraw pasował. Już się przyzwyczaiłem, że radzę sobie sam, że nie muszę sie na nikogo oglądać. Nawet gdy Markus jeszcze był ze mną to często rozdzielaliśmy się, żeby nie wchodzić sobie w drogę. Każdy z nas miał jasno określony cel. Miał coś zrobić i wrócić w umówione miejsce. Tak było prościej. Jak wiejesz, to nie musisz oglądać się za siebie, by sprawdzić, czy towarzysząca ci osoba nie została w tyle, nie ma kłopotów. Nie oglądasz się za siebie więc masz czas, żeby znaleźć wyjście i wiesz, czy przed tobą nie ma większego bagna. Oczywiście są tacy, którzy nie oglądają się za nikim, ale ja... ja nie potrafiłbym sie nie obejrzeć, i co gorsza widząc kogoś w tarapatach zapewne bym się wrócił, a to źle. W dzisiejszych czasach najlepiej jest dbać o swój tyłek i nic więcej.
Ruszyliśmy dalej. Szedłem obok Emily. Ona jako jedyna mi zdecydowanie nie przeszkadzała, no i nie patrzyła na mnie krzywo. Bo ten cały Trevor, który nie wiem z jakiej kur*wa racji, mianował się na naszego lidera, wlepiał we mnie taki wzrok, jakbym był co najmniej mordercą. Jego siostrunia też łypała na mnie niepewnie. Po prostu pięknie. A po spotkaniu z Emily myślałem, że mój „urok” przestał tak odstraszać. Myliłem się.
- Co słyszysz? – spytałem idącą obok dziewczynę.
- Co..? – spojrzała na mnie niepewnie.
- Po prostu mi powiedz co słyszysz...
Emily zastanowiła się przez chwilę.
- Rozmowy... – odpowiedziała niepewnie.
- Taaa... Tamta jęczy – wskazałem na ranną dziewczynę. – Tamten sapie jak tur, ci gadają w najlepsze. Hałas. Taki, który zwabia do nas martwiaki, i który zagłusza ważniejsze odgłosy, na przykład klikanie, lub jęki i charczenie. To jedna z rzeczy, które mi zdecydowanie nie odpowiadają.
Szliśmy dalej, ale nieco z tyłu i z boku. Tak było bezpieczniej. W razie czego będę słyszał i będę miał jak zareagować.
Podczas postoju stan Rose się pogorszył. Emily pobiegła poinformować o tym Amelię. Ja natomiast rozpaliłem nieduże ognisko w pewnej odległości od głównego obozu. Emy wróciła po chwili, zaniepokojona, niedługo później przywlokła się i Amelia, poprosiła moją towarzyszkę na stronę. No tak, unikamy siania paniki. Problem w tym, że każdy z nas wiedział w jakim świecie żyjemy i przynajmniej raz oglądał przemianę. Każdy potrafił dodać dwa do dwóch. Po co więc ta cała konspira? Moim zdaniem po nic, ale ja tu tylko siedzę. Ja z resztą nigdy nie podjąłbym się dowodzenia grupą.
Po chwili Emily wróciła do ognia. Nie pytałem o czym rozmawiała z drugą dziewczyną. Nie było mi to do szczęście potrzebne.
- Opowiedz mi coś więcej o sobie – poprosiłem dziewczynę układając się wygodnie pod drzewem.

<Emily?>

Od Amelii

Anna, Trevor, Johann, Elijah, Natalie, Federico, Emily, Nathan, Rose i ja. Dziesięć osób... Kto by pomyślał, że w ciągu jednego dnia tak wiele się zmieni.
Mam wiele wątpliwości co do tego wszystkiego. Zawsze wydawało mi się, że duża grupa mnie usatysfakcjonuje, a tymczasem jestem pełna obaw. Nigdy nie wiesz co takim do głowy strzeli... Dziewczyny wydają się nieszkodliwe. chociaż pozory mogą mylić. Najbardziej śmierdzi mi tu Nathan... Mam wrażenie, że nie jest co do nas przekonany, a to nie wpływa dobrze na wewnętrzne kontakty w grupie. Może tylko się przewidziałam... Żeby tylko Johann nie wpadł na to, żeby wyrżnąć nas wszystkich w czasie snu.

Zaczęło świtać, kiedy doszliśmy do naszej starej bazy. O ile można to tak nazwać... Kilka opuszczonych, zburzonych budynków niegdyś służących za kwatery mieszkalne. Jedyną oznaką tego, że ktoś tu kiedyś żył były pozostawione pojedyncze żeliwne garnki i skórzana walizka bez zawartości. Epidemia spowodowała, że wszyscy musieli uciekać i zostawić dawne życie za sobą. Nie było czasu na chwile słabości...
-To nasz obóz. -powiedziała Anna, gdy w końcu si e zatrzymaliśmy-  Powinno być jeszcze kilka wolnych pomieszczeń, jeśli nie interesuje was spanie na ziemi.
Ukradkiem spojrzałam na Trevora. Znowu mamrotał coś pod nosem... Zdecydowanie nie miał zaufania do naszych nowych kompanów, ale nie miałam teraz czasu się tym przejmować. Trzeba było od nowa obmyślić cały plan podróży do Bostonu. Powolnym krokiem udałam się w stronę drzewa, gdzie niegdyś przesiadywał Trevor.
-Amelio?-usłyszałam głos za sobą.
-Tak? -odwróciłam się, przede mną stała Emily.- Potrzebujesz czegoś?
-Wydaje mi się, że z Rose jest coś nie tak. -zauważyłam niepokój na jej twarzy.
-Czekaj, czekaj. To ta dziewczyna, którą znaleźli głową w dół, tak?  Co się stało? -zapytałam- Przecież Ann założyła jej opatrunek...
-Nie mam pojęcia. Straciła na chwilę przytomność i jest strasznie rozpalona. -odpowiedziała.
-Cholera... Jeżeli wdało się zakażenie to... -myślałam na głos- Idę po siostrę.
Spojrzałam na twarz tej młodziutkiej jeszcze osoby, była ewidentnie zmartwiona, ale zdobyła się na smutny uśmiech. Bez zastanowienia pobiegłam do Anny, która siedziała na pustej beczce szukając czegoś w swoim plecaku. Podniosła głowę. Od razu zauważyła. że coś jest nie tak.
-Co się stało? -spoważniała i zapytała.
-To Rose, coś z nią nie tak. Emily przyszła do mnie zmartwiona i powiedziała, że straciła przytomność. Do tego wysoka temperatura ciała. Mam pewne obawy co do tego, ale nie chciałam jej dodatkowo martwić... Wiesz co mam na myśli? -spojrzałam na Annę bystrym wzrokiem, a przez jej twarz przebiegł cień strachu.
-Chyba nie chcesz powiedzieć, że to może być...
-Tak, niestety... wygląda jak początek przemiany. Istnieje również opcja, że to zwykłe zakażenie, chociaż i to jest niebezpieczne.
Musiałam dodać jej trochę otuchy i nadziei, bo inaczej nie podjęłaby się zadania...
-Przecież to niemożliwe, żeby coś ją dopadło. Zakładając opatrunek, niczego nie zauważyłam... -powiedziała i zamilkła- Pójdę obejrzeć jej nogę jeszcze raz, bądźmy dobrej myśli.
-Oczywiście. Upewnij się, że ktoś jest w pobliżu, tak na wszelki wypadek, gdyby wiesz... Ja nie mam teraz czasu na ten przypadek. Muszę szybko wymyślić nowy plan. -powiedziałam- Powodzenia.
Ostatnie słowa rzuciłam pod nosem, bo moja siostra już pobiegła w stronę miejsca gdzie leżała Rose.

Cholera, jeżeli to jest ugryzienie... Nie, nie mogę tak myśleć. Poczekam aż Anna to sprawdzi... Nikt nie może się o tym dowiedzieć, bo wybuchnie panika i mord.
Poszłam odszukać Emily. Siedziała spokojnie przy ognisku rozmawiając z Nathanem. Kiedy zbliżyłam się na tyle, by mogła mnie dostrzec, zatrzymałam się
-Wiadomo już coś? -krzyknęła.
-Chodź na sekundkę. -powiedziałam. Podeszła. a ja zaczęłam nieco ciszej- Anna już do niej pobiegła, ale jeszcze nic nie wiem. Jeśli mogłabyś nikomu na razie nic nie mówić, byłabym bardzo wdzięczna. Nie chcę, żeby ludzie zaczęli się martwić jej stanem, dobrze? Mogę Cię o to prosić?
-Tak... wydaje mi się, że tak -odpowiedziała niepewnie i delikatnie kiwnęła głową.
-Dziękuję, jeśli czegoś się dowiem, od razu zostaniesz poinformowana. -zdobyłam się na uśmiech.
Odwróciłam się na pięcie i powoli odeszłam. Za mną ani na chwilę nie ustały ciche szepty.

<Anna? I jak tam?>

Od Emily

Wszyscy, a przynajmniej większość grupy krzątała się wokół tamtej dziewczyny... Jak ona miała? Rose? Usiadłam nieco dalej. Oparłam się o pień drzewa i utkwiłam wzrok w jakiś odległy punkt. Po dłuższej chwili podszedł do mnie Nathan. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Całe szczęście, że na nich wpadliśmy- powiedziałam.
- Nie wiem czy tak bym to ujął- mruknął Nat. Spojrzałam na niego z lekkim zdziwieniem.
- Dlaczego? Czy tak nie jest lepiej? W grupie łatwiej będzie nam przeżyć...
Nathan nie odpowiedział. O co mu chodziło? Nastała cisza. Pozostali rozmawiali i wyglądali na zadowolonych. A może to było złudne? W sumie, to Nat mógł mieć rację. Może lepiej radzić sobie samemu... Ale z drugiej strony...
- Idziemy!- z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Trevora. Wstałam. Nat uczynił podobnie. Ruszyliśmy za resztą grupy w nieznanym mi kierunku. Po chwili Nathan spytał...

< Nat? Sorki, że tak krótko... >

Od Valentiny


- Z wołu z prawej, z wołu z lewej, pchnięcie do postawy bliskiej prawej- próbowałam przypomnieć sobie postawy, w których kiedyś się wyspecjalizowałam, ale było to trudniejsze, niż mi się wydawało. Trzymając półtorkę w dłoniach, kolejno zadawałam ciosy, przechodząc w kolejne postawy, które mieszały mi się w głowie. Ale jak tu się skupić, skoro w dole słychać jęki i ryki nieumarłych? Jest ich mnóstwo wszędzie, nie było dnia, od wybuchu epidemii, kiedy nie miałam z nimi do czynienia. Jednak wtedy był przy mnie Elijah. Bezlitosny, nieczuły, Elijah. Mój brat. On mi pomagał.
Najgorsze myśli kłębiły się w mojej głowie i choć nadzieja matką głupich, miałam nadzieję, że Elijah jeszcze żyje. On jedyny mi został i mimo naszych wszystkich kłótni, kłamstw, obelg, dalej jest moim bratem, i dalej go kocham - to się raczej nie zmieni.
Stojąc na dachu wieżowca, patrzyłam jak świat się unicestwia, a zainfekowanych jest coraz więcej. To straszny widok. Powinni tu być zdrowi ludzie, pełni chęci do życia...

~~~

Moje rozmyślania przerwał krzyk. Ale nie był to krzyk jednego z zainfekowanych... Był to zadziwiająco ludzki dźwięk i dochodził z lasu. Nie zastanawiając się długo, pognałam do windy, a gdy byłam już przed budynkiem, zaczęłam biec w stronę lasu. Mój instynkt zazwyczaj się nie myli i byłam prawie pewna, że tym razem też mnie nie zawiedzie.

<Ktoś zechce dokończyć?>



Od Nikolaja, C.D. Rin

Wymiana nie była równowarta. Chociaż nie przeszkadzało mi to , ponieważ szala przydatności przechylała się na moją stronę. Za nędzny ochłap ze szczura, dostałem pięć soczystych jabłek, czyli witamin których mi brakowało. Wepchnąłem je do torby. Kolejnym plusem było to że mogłem się ponabijać z "wegetarianki". W pełni zadowolony spojrzałem dookoła. Mój wyraz twarzy drastycznie się zmienił. Zmarszczyłem czoło i rzuciłem krótko do dziewczyny;
-Chodź.- złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem za sobą. Z początku zaskoczona dziewczyna w odruchu zagrożenia szła posłusznie za mną, potem trochę zwolniła zaczynając się orientować w się w sytuacji. Wyszarpała rękę.
-Co ty do cholery robisz!?- wrzasnęła pocierając rękę. Przyłożyłem palec do ust. Czy ona nic nie rozumie czy tylko próbuje mnie zdenerwować!? Bo muszę przyznać naprawdę jej się udało.
-To na razie, paka! -powiedziałem głośno, po czym mruknąłem do siebie.- A tiebia w pizdu, ja nie zamierzam..- i poszedłem przed siebie. Żal mi jej było, ale jak sobie chciała. Szedłem przed siebie, przedzierając się przed rzędy zniszczonych namiotów. Po chwili usłyszałem za sobą;
-Poczekaj!- to była Rin. Zatrzymałem się, a ona nieśpiesznie mnie dogoniła.-O co Ci chodziło?- zapytała. Też wyglądała na podenerwowaną.
-Komitet.- szepnąłem. Zabrakło im chętnych to zaczęli wysyłać szpicli. Zacząłem iść przed siebie. Dziewczyna stała niezdecydowana.- Idziesz czy nie?-warknąłem. Wiedziałem że muszę jak najszybciej dostać się do niejakich Curterów. W grupie łatwiej było przeżyć.


<Rin? >

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Od Anny C. D. Johanna, Elijaha, Natalie, Emily, Rose

-Nie wiem, czy to dobry pomysł- powiedział po chwili namysłu Trevor, ciskając w mężczyznę piorunującymi spojrzeniami. Ten jednak zdawał się nie zwracać na nie najmniejszej uwagi.
-Ja uważam, że to świetny pomysł, Trev- uśmiechnęłam się lekko w stronę brata. Towarzystwo może się przydać. Myślę nawet, że powinniśmy zebrać jak największą grupę. Poza tym z naszej trójki tylko ty jestś facetem. Może ktoś równie silny by się jeszcze przydał?- popłynęłam, starając się nie zwracać uwagi na uporczywą chęć zakończenia rozmowy przez mojego brata.
-Trevor, ona ma rację- Amelia odezwała się pewnie, bez cienia sarkazmu. Starałam się nie okazywać wielkiej radości, jaką przysporzyła mi tymi słowami.
Patrzył jeszcze chwilę wrogo na obcego. Odwrócił w końcu wzrok, dając za wygraną. Spróbuję jeszcze z nim potem porozmawiać, żeby przekonać go stuprocentowo.
-Dobra, jeśli chcesz, to możesz iść z nami. Ale najpierw imię.
-Johann- mężczyzna podał mojemu bratu dłoń. Modliłam się, żeby ją przyjął.
Udało się.
-Trevor. To Anna i Amelia- wskazał na ns dłonią.
-Miło poznać- Johann błysnął zębami w ledwo widocznym uśmiechu- Pójdę tylko po bagaże i już wracam.
Idealnie.
Odwrócił się i zniknął z pola widzenia.
-Dziewczyny, nie wiem czy to dobry pomysł- mruknął znowu Trev.
-Decyzja zapadła. Poza tym tak będzie lepiej. Powinniśmy zebrać ludzi i iść razem- podsumowała Amy.
-Nie oto mi chodzi. Jak sobie wyobrażacie rozdzielanie jedzenia? Broni? Ubrań? Nie dla wszystkich może starczyć.
-Najpierw dzieci, jeśli jakieś będą- odpowiedziałam. -Chorzy, ranni, starzy. Na koniec silni i zdrowi.
Pokręcił głową, nie do końca przekonany naszą argumentacją.
-No nie- odezwał się chwilę potem.
-Co?- zapytała Amy.
Podążyłam za wzrokiem brata.
W naszą stronę zmierzał białowłosy młody człowiek.
***
-Czego szukasz?- rzucił w jego kierunku Trevor.
-O to samo mógłbym ws zapytać- odparował przybysz.
-Ale tego nie zrobiłeś- powiedziała Amy.
-Nie szukam niczego- odpowiedział. Pomyślałam, że nie mówi prawdy- Zobaczyłem ludzi, więc przyszedłem zobaczyć, co się dzieje.
-Kto to?- usłyszałam głos za swoimi plecami. Zjawił się Johann.
-Jeszcze do tego nie doszliśmy- powiedziałam z lekkim uśmiechem. Nie czułam stresu. Dlaczego mam bać się ludzi? Dopóki nie są z Komitetu, ani nie zostali ugryzieni przez zainfekowanych nic mi nie grozi.
-Nowy?- spytał, co zabrzmiało raczej jak propozycja.
-Czyli tworzycie grupę- wydawało mi się, że na twarzy białowłosego na ułamek sekundy zagościł uśmiech- Wchodzę w to.
-Co?- głos Trevora zdradzał niedowierzanie.
-Trev, mówiłam, że wielu ludzi szuka pomocy- odezwałam się, spoglądając w oczy brata. Miałam nadzieję, że zrozumie i poczuje ulgę. Zmęczenie coraz bardziej dawało mu się we znaki.
-Jak chcecie- powiedział zrezygnowany. Ale na razie nie liczcie na wiele. Nie mamy nic.
-Jestem Elijah, tak w ogóle- powiedział chłopak. Trev skinął tylko ręką, więc wyręczyłam go w przedstawianiu pozostałych osób. 
***
Szliśmy przez opustoszałe miasto, dziękując wszelkim siłom, że póki co nie mamy problemów. Maszerowaliśmy luźną grupą, w ciszy, niemal jak obcy ludzie. No bo praktycznie nimi byliśmy.
Już od iluś godzin snuliśmy się po najróżniejszych budynkach, szukając czegokolwiek, co może się przydać. Świtało już dość długo, a poranek przychodził wielkimi krokami.
Nagle dało się słyszeć jakieś krzyki. Ludzie, bez wątpienia. Jednak puste budowle niosły echo tak silne, że nie szło rozróżnić słów.
Trevor przymknął oczy.
-Skoro jak już zostało ustalone stanowimy grupę, powinniśmy chyba tam iść- powiedział cicho.
Elijah patrzył przed siebie, zdając się zgadzać bezgłośnie. Johann skinął głową. Amy mruknęła coś niezrozumiałego.
Ruszyliśmy więc w alejkę po prawej, z daleka dostrzegając dwójkę osób. Chłopak. I o dziwo dziewczyna.
Osobnik płci męskiej dostrzegł nas jako pierwszy i nic nie mówiąc, z dość mocno zdziwionym wyrazem twarzy przyglądał się nam. Dziewczyna odwróciła się dopiero po chwili, spoglądając na nas z zaciekawieniem.
Rozmowa potoczyła się podobnie do poprzednich. Nie sądziłam, że w ciągu jednego dnia spotkamy tylu ludzi. Mimo podekscytowania całą sytuacją robiłam się trochę głodna i cholernie zmęczona. Zainfekowani na szczęście zdawali się zniknąć. Chociaż jeden dzień odpoczynku.
***
-My wam także- odpowiedziałam, spoglądając na napotkane przez nas osoby. Chwilę wcześniej, zupełnie nieświadomie trafiliśmy na jakiś ludzi. Młoda dziewczyna i chyba nieco starszy chłopak. Wyglądali dość podobnie, zastanawiałam się, czy to nie jest jej brat.
Z Trevorem i Amy szliśmy przodem, lecz chwilę później dotarli Elijah, Johann, Federico oraz Natalie, budząc dość skutecznie niepokój wśród obcych.
Chłopak wyciągnął w naszą stronę kawał jakiegoś metalu.
-Nie chcemy walki- powiedziała Amy, skutecznie maskując zmęczenie. - Ani żadnych kłopotów.
-Dużo was- ładniutka brunetka uśmiechnęła się lekko.
-Owszem. Kierujemy się do Bostonu.
-Boston?- zapytał z niedowierzaniem chłopak.
-Potrzebujemy broni- wzruszyłam ramionami- Potem znajdziemy bezpieczniejsze miejsce.
Szeroki uśmiech na obu twarzach upewnił mnie, że znaleźliśmy kolejnych towarzyszy.
***
Dochodziło południe. Szczęście chciało, byśmy na swojej drodze znaleźli starą jabłoń. Stała między opuszczonym domem a ulicą, a jej korzenie zaczęły zajmować coraz większe powierzchnie. Na obiad i prawdopodobnie także kolacje każde z nas dostało po kilka jabłek.
Wychodziliśmy z miasta. Może poza jego granicami znajdziemy jakąś zwierzynę, poza tym na noc bezpieczniej jest opuścić "zaludnione" tereny.
Drzewa rosły co raz gęściej. Było bardzo ciepło i lekka, letnia mgiełka unosiła się w powietrzu.
-Trev, zatrzymajmy się na chwilę- zaproponowałam. -Mam dość chodzenia.
-Przerwa- powiedział głośno. -Pójdę się rozejrzeć.
Federico podszedł do niego.
-Pójdę z tobą, będzie bezpieczniej.
Uśmiechnęłam się, a Amy skinęła zadowolona głową.
Oddalili się, a reszta grupy rozsiadła się na zielonej trawie.
-Co o tym wszystkim myślisz?- zapytałam Amelię. Po raz tysięczny studiowałam jej twarz, wiercąc ją wzrokiem.
-Nie wiem. Chyba się cieszę- błysnęła równymi zębami w uśmiechu. Patrzyłam na nią cały czas się uśmiechając. Kłócimy się często, ale nie wyobrażam sobie życia bez tej osóbki obok.
-Pomóżcie!- usłyszałam dobrze znajomy głos brata i zerwałam się na równe nogi. Reszta grupy także zareagowała błyskawicznie.
Zanim się zorientowaliśmy, obaj młodzieńcy ułożyli na trawie jakąś kobietę.
Miała bardzo specyficzną twarz, a białe włosy opadały jej na ramiona. Oczy miała zamknięte, ale oddychała równo.
-Co jej się stało?- zapytała któraś z dziewczyn. Wydawało mi się, że była to Emily.
-Jakaś pułapka. Wisiało do góry nogami- odparł Trev.
Zanim zdążyłam pomyśleć, już bandażowałam ranę na jej nodze. Zrobiłam to tak odruchowo, że gdyby nie krew na moich rękach nawet nie wiedziałabym, że ją przemyłam.
Siedzieliśmy wokół niej, nie bardzo wiedząc co zrobić.
Gdy się obudziła, Natalie podała jej wody. Miała na imię Rose i była sama. Już nie będzie.

Od Rose

Obudziłam sie razem ze wschodem Słońca ,było jeszcze chłodno .Blask przebijał się przez zabite dechami , pozbawione szyb okna . Jeden promień padał mi prosto na twarz , no nie powiem ...strasznie mnie to drażniło lecz było to trudne do pojęcia . Zawsze lubiłam słońce - lato ..Anyway.
Wygramoliłam się spod sporej warstwy koców i ziewnęłam przeciągając się . Dawno nie czułam się tak wypoczęta. Może ta wieża Ciśnień to było jednak dobre miejsce na noc. Charki i jęki sztywnych były mało słyszalne tu na górze i jeszcze ten nie mały zapas wody.Po prostu raj .Była godzina ...na oko 4. Szybko zwinęłam swoje spanie i wyciągnęłam ostatnią puszkę która mi została aby na jej miejsce skitrać koce. Przyglądałam się jej chwilę po czym otworzyłam i ....po prostu skamieniałam. Kto by pomyślał ,że jedzenie w puszce może sie przeterminować . Z Niesmakiem odstawiłam ją na bok i zarzuciłam na plecy swój tabołek . Zejście z tak wysokiej budowli nie było proste , trochę czasu zajęło zanim znalazłam się na ziemi.W pobliżu nie kręciło się zbyt wielu zarażonych, więc miałam spore pole do manewru. Poruszałam się jak najciszej mogłam lecz moje buty nie chciały ze mną współpracować .Stukotały jak pojebane co oczywiście przyciągnęło uwagę Clickera.
- świetnie...- burknęłam pod nosem i wyjęłam maczetę .
Mutant zbliżał się powoli w moją stronę wydając z siebie charakterystyczny dla swego stopnia dźwięk. Te klikanie było przerażające.Poprawiłam palce na rękojeści i kucnęłam ostrożnie , gdy już przechodził obok mnie podcięłam mu nogi moim niezawodnym ostrzem po czym zmiażdżyłam głowę butem .Odetchnęłam z ulgą . Szkarłatna ciecz rozlała się po chodniku a odór jej towarzyszący był nie do zniesienia.Wytarłam broń z krwii i schowałam spowrotem do pochwy. Powolnym krokiem ruszyłam dalej w stronę pobliskiego kiosku .
Wejście na jego dach nie było trudne , migiem znalazłam się na górze i odpięłam z paska lornetkę . Rozejrzałam się dookoła i ponad koronami drzew spostrzegłam ..dym. Ktoś rozpalał tam ogień . Nieprawdopodobne , czyli jeszcze ktoś tu jest - pomyślałam i jak najszybciej ześlizgnęłam się z budynku . Podróż w tamtą stronę minęła w mgnieniu oka . Kiedy już powoli zbliżałam się do tej grupy ..ludzi,poczułam jak na mojej nodze coś się zaciska a po chwili przebija ją na wylot. Niewyobrażalny ból zmusił mnie do stłumienia w sobie krzyku.Nim się obejrzałam wisiałam do góry nogami na drzewie. Z upływem kilku minut ból nasilał się coraz bardziej a przed oczami pojawiła się mgła, lecz mimo to nie umknęła mi sylwetka zbliżająca się w moją stronę . Istota przecięła Linę a ja wylądowałam na ziemi z głuchym łoskotem.
- Spokojnie nie zrobię Ci krzywdy..-Powiedziała istota która po chwili z uwagą zaczęła się mi przyglądać . Zamrugałam kilka razy by wyostrzyć sobie obraz lecz niestety z upływem chwili film mi się urwał ...
( Ktosiu ? )

Rose

ROSE MIKAELSON
Więcej w zakładce członkowie

sobota, 19 kwietnia 2014

Wesołego jajka!


Święta, święty czas tuż tuż wcinaj jajka ale już. 
Kiedy zając Cię zaś wzruszy, daj mu marchew, podrap uszy. 
A gdy jajko będzie puste, daj mu kopa wprost w kapustę. 
Niech nie myśli, że jest cwany, za to Ty miej rok udany

Kochani! Bardzo się cieszymy, że blog szybko się rozrasta, a członkowie są aktywni i pełni weny twórczej! 
Życzymy wam cierpliwości, samych sukcesów i przemiłego czasu Wielkanocnego!
Niech los zawsze wam sprzyja, a zainfekowani dadzą trochę odpoczynku!

Co do dużego opowiadania, powinno pojawić się najpóźniej we wtorek. Przepraszamy za opóźnienie, ale goszczę w domu 16 osób i jest trochę pracy. c:

piątek, 18 kwietnia 2014

Od Emily, C. D. Nathana


Nie ruszyłam się z miejsca. Utkwiłam wzrok w postaciach. Z tej odległości nie było ich dokładnie widać. Trójka, to na pewno. Nathan powoli zmierzał w kierunku nieznajomych. Starając się iść najciszej jak to tylko było możliwe ruszyłam za nim. Jedna z postaci zniknęła za wrakiem samochodu. Druga po chwili poszła w jej ślady. Byliśmy coraz bliżej. Nagle rozległ się trzask. Spojrzałam pod nogi. Sucha gałązka. Nathan spiorunował mnie wzrokiem. Świetnie, po prostu świetnie!
- Kto tam jest?- usłyszałam głos jakiejś kobiety. Widocznie jeszcze nas nie zauważyli.
- Równie dobrze mógłbym zadać to samo pytanie- Nat zrobił kilka kroków w stronę nieznajomej. Uczyniłam podobnie. Teraz mogłam lepiej przyjrzeć się dziewczynie. Była niska, może nawet w moim wzroście. Jej bystre, szare oczy bacznie nas obserwowały.
- N...Nie chcemy ci zrobić krzywdy- wyjąkałam.

< Nat? Anna? >

Valentina

VALENTINA ENEMYCUE
Więcej w zakładce Członkowie

Od Natalie, C.D. Federico

Bezszelestnie przemykałam się ulicami opustoszałego miasta, a za mną... On. W końcu się wkurzyłam i nakrzyczałam na niego.
- Jeżeli już mamy trzymać się razem, to musisz spełnić dwa warunki - wyznałam.
- Więc słucham - powiedział kpiąc, i krzyżując ręce na piersi. Przez chwilę się zawahałam, choć sama nie chciałam się do tego przyznać, pragnęłam bym miała kogoś u boku.
- Po pierwsze, masz mi powiedzieć swoje imię. Po drugie, postaraj się chodzić ciszej. Płoszysz zwierzynę w promieniu piętnastu kilometrów - wysyczałam.
Obydwoje zamilkliśmy, patrzyliśmy w pierwsze promienie słońca, świadczące o poranku, i pogrążeni w swoich myślach.
- No więc? - zapytałam, patrząc na niego w niemym pytaniu.
- Co? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- To jak masz na imię?
- Federico - wyznał, znów spoglądając na mnie. - A Ty?
Lekko się zawahałam. Poczułam, jak moja dolna warga drży, więc odetchnęła głęboko, próbując zapanować nad kłębiącymi się w niej emocjami. Nie wiedziałam, czy mogę mu zaufać. Ale zaryzykowałam.
- Natalie - powiedziałam i spojrzałam na chłopaka. On jednak wpatrywał się w jeden punkt za mną. Odwróciłam się. Ujrzałam grupkę ludzi, którzy szli w naszym kierunku.

<Anna? Amelia?>

Od Federico, C.D. Natalie

Jej twarz przybrała poważna minę, a ja wybuchnąłem śmiechem. Pokazałem gestem, aby się odsunęła od drzwi. Posłusznie wykonała prośbę, z  brwiami podniesionymi w niemym pytaniu. Wysiadłem. Z wielkim uśmiechem na twarzy powiedziałem:
- Cześć... i przepraszam. Nie chciałem.
Ona tylko westchnęła z obrzydzeniem i ruszyła dalej . Poczułem pokusę pójścia za nią. Słuchając instynktu, zaryzykowałem.

<Natalie?>

Od Natalie, C.D. Federico

Pierwsze było szarpnięcie, w skutek tego - samochód się lekko poruszył. Następnie trzask, niezbyt przyjemny dla ucha, jakby ktoś tłukł szkło. Później jęknełam z bólu. Nie chciałam otwierać oczu, jakby ciemność miała mnie ochronić przed światem. Ból, przeszywający całe moje ciało, na szczęście był do zniesienia.
Na początku myślałam, że to zainfekowani, ale po chwili ujrzałam chłopaka. Poczułam jak jego niebieskie oczy przeszywa mnie na wylot. Po paru chwilach wyprostowałam się i rzekłam:
- Ał!
Jego milczenie, uznałam za znak, abym kontynnuowała:
- Co chciałeś osiągnąć, wsiadając do tego złomu?

[Ale wymśliłeś z tymi drzwiami. ;D]

Od Federico C.D

Próbowałem, próbowałem, ale nic z tego! Jakim cudem kable były poprzediurawiane? Eh, no tak... Nie trzeba się domyślać. W takim miejscu jak to, trzeba  trzeźwo myśleć. A pewien prawie trzeźwy człowiek, kiedyś powiedział ,,Nie zawsze zwycięstwo przynosi radość." Jego głos zawisnął mi w głowie. Ale chyba można pominąć, że umysł i ciało zainfekowanych przypominają jedną, wielką ruinę. I znów... Musiałem siłą otworzyć drzwi. Zamiast skrzypnięcia drzwi, usłyszałem... jękniecie? Wyjrzałem przez wybitą szybę. Ujrzałem dość ładną dziewczynę, która masowała sobie czoło.

<Natalie? >

Od Federico

 Idąc przez siebie, z kijem w ręku, patrzę czy nikt za mną nie idzie. W momencie, kiedy ktoś zechciał by mnie  zaatakować, nie obawiam się. Jestem silny, co daje mi minimalną ochronę.
Szukam kogoś, z kim mogę pogadać. Zawsze lubiłem działać sam, jednak teraz mam dziwne przeczucie, że powinien mieć sojusznika u boku.
Mój kierunek? Boston. Po drodze mijam, poprzewalane bilbordy i samochody... Nagle mnie olśniewa! Podchodzę do samochodu, który i tak jest doszczętnie zniszczony. Siłą otwieram drzwi. Jednak wpadam na lepszy pomysł... Z hukiem kawałki szkła upadają na ziemię. Wsiadam, może uda mi się jakoś uruchomić samochód? Działam, czekając na łaskę losu.

Federico


FEDERICO WELLS 
Więcej w zakładce "Członkowie"

Od Natalie

Dzień jest pogodny. Złote światło, kładzie się jasną plamą na opustoszałych ulicach. Słońce dopiero zaczyna swą wędrówkę po niebie, oświetlając coraz to większe partie miasta.
Świadoma tego, co mnie tu czeka, ściskałam w dłoni moją broń. Zawsze nosiłam ją przy sobie, na "wszelki wypadek", oczywiście. Muszę w jakiś sposób zaskarbić sobie sympatię innych.
Nie wiem, ile czasu spędziłam czatując w krzakach, lub za starym przewróconym samochodem, który od bardzo dawna nie nadawał się do jazdy, ale czułam, jakbym siedziała tam całą wieczność.
Wstałam, rozglądam się wokół własnej osi. Następnie znów siadam zrezygnowanie na ziemi. Nie wspominam, nie myślę, nie żałuję, siedzę.
Już miałam zawrócić, kiedy usłyszałam tupot stóp. Wzięłam swoją broń do ręki i czekałam. Nie miałam zamiaru uciekać, trzymała mnie adrenalina, to uczucie, które tak bardzo lubiłam.
A kto właśnie zmierzał ku mnie? Lepiej trafić nie mogłam.
Nie podchodzę bliżej. Czuję jak krew wrze mi w żyłach. Słyszę tylko dudnienie w uszach, które okazuje się biciem mojego serca.

<Jakiś człek zechce dokończyć?>

czwartek, 17 kwietnia 2014

Natalie


NATALIE TAMARE PRICE
Więcej w zakładce "Członkowie"

Od Johanna, C. D. Anny

-Tak, wiem. Poza tym ściąga tu coraz więcej Walkerów.-wzruszyłem lekko ramionami.-Dokąd zmierzacie?-zapytałem.
-Planujemy iść w kierunku Bostonu…-odpowiedziała dziewczyna.
-Boston! Boston! Jak dawno mnie tam nie było. Będzie wam specjalnie przeszkadzać, jeśli posnuję się za wami? Nawet mnie nie zauważycie, będę cichy jak mysz!-uśmiechnąłem się lekko.
Miałem szczerą nadzieję, że zgodzą się. W końcu jeśli będą kłopoty to lepiej zdychać w towarzystwie kogoś bardziej kumatego niż walker. Ewentualnie zawsze można ich zostawić, a samemu spieprzać, gdzie pieprz rośnie.
Na ładnej buzi dziewczyny błysnął lekki uśmiech. Czyżby to miało znaczyć, że się zgadza? Choć w sumie co ona miała do gadania, gdy stał nade mną ten wysoki, groźnie wyglądający chłopaczek, który starał się miażdżyć mnie wzrokiem. Średnio mu to szło. Może powinienem dyskutować z nim, a nie z tą pannicą? W końcu to on wygląda na dowódcę tego trio.
<Anna?>

Od Rin, C. D. Nikolaja

W brzuchu cholernie mi burczało. Od dość dawna nie jadłam nic sensownego. Mimo wszystko nie byłam zbyt zadowolona. Wzięłam kęs. Od razu wszystko podeszło mi do gardła. Od tylu lat nie miałam mięsa w ustach, a teraz musiałam je jeść, by przeżyć. Paskudztwo. Przełamałam się i zaczęłam skubać dalej kawałek. Z trudem panowałam nad odruchem wymiotnym. Zapach nie poprawiał sytuacji. Kątem oka widziałam, jak mężczyzna przypatruje mi się z lekkim rozbawieniem. Zignorowałam to. Sięgnęłam ręką do torby i wyjęłam z niej kilka jabłek. Moje pożywienie przez kilka ostatnich dni. Wepchnęłam je chłopakowi.
- Prosz... Taka wymiana. - stwierdziłam. Powróciłam do obgryzania niechętnie, kawałka mięsa. Przez cały czas zastanawialam się czemu to tak paskudnie smakuje.
- Powiedz mi, co to jest? - spytałam nagle.
- Em... Na pewno chcesz wiedzieć? - uniósł jedną brew. Zaskoczyła mnie trochę ta odpowiedź.
- No, tak. - odpowiedziałam niepewnie. Mężczyzna nachylił się i szepnął:
- Mięso szczura.
Zakrztusiłam się. Spojrzałam na niego nieco przerażona. "Ah... I właśnie dlatego nie jadam mięsa!". Wzięłam jednak głęboki oddech i ponownie zabrałam się do jedzenia.
- Jestem Rin. - powiedziałam. Niepewnie wyciągnęłam rękę.
- Nikolaj. - powiedział ściskając dłoń.

<Nikolaj?>

Od Elijaha


Obudził mnie straszny smród. Odór wręcz nie do wytrzymania. Śmieszne. Powinienem się już przyzwyczaić, ale jeśli będzie tak dalej, mój zmysł węchu odmówi dalszym działaniom. Przynajmniej już nie wymiotuję, jak na samym początku tej cholernej zarazy, jak jeszcze Jim żył. Stare dobre czasy.
Ale wracając do smrodu. Na środku pokoju stał Clicker, gwałtownie kręcąc głową, jakby chciał... Rozejrzeć się? Nie widział mnie - narośle już całkowicie pozbawiło go zdolności widzenia. Całe szczęście, bo byłbym już prawdopodobnie zainfekowany. Chwyciłem łom, z którym się nie rozstaję nawet podczas snu i wstałem powoli, modląc się by podłoga nie zaczęła skrzypieć. Ale życie lubi kopać mnie w tyłek, więc na moje nieszczęście, zaczęła. Zombie wydał z siebie charakterystyczne dźwięki, po czym podszedł bliżej mnie. Teraz już nie byłem taki pewien, czy nie wie, że tu jestem. Nie tracąc czasu, zamachnąłem się i uderzyłem źródło przykrego zapachu prosto w głowę. Przewrócił się, ale szybko podniósł się z powrotem. Wyrównałem oddech, wsłuchując się w kliknięcia. Zainfekowany stał teraz pod oknem, zasłaniając promienie słońca przebijające się przez szkło. Zacisnąłem usta w wąską kreskę. To chyba nie myśli - jeśli w ogóle myśli -, że mnie zmieni. Wziąłem zamach ponownie. Tym razem ostrzejsza część łomu utknęła temu w głowie, a po pokoju rozbryzgała się brunatnoczerwona krew. Teraz byłem pewien, że naruszyłem jego mózg. Przy wyciąganiu broni miałem problemy, bo dość głęboko utknął, więc posłużyłem się nogą, dając mu solidnego kopniaka w coś, co było kiedyś brzuchem. Zombie wyleciał przez okno, ja odzyskałem swój łom i wszyscy są szczęśliwi. Achh... Zapomniałbym. Raczej ja. Bo jestem tu sam. No i może kilka tych pieprzonych stworów na zewnątrz. Mniejsza z tym.
Ciekawiło mnie to, jak to się tu wzięło... W końcu, to drugie piętro, a wszystkie inne drzwi zabarykadowałem. Może był tu jakiś człowiek? Nie. To odpada - raczej by mnie obudził. Może jakiś inny zombie? Niektórym Walkerom czasem odbija. Ba. Często. Postanowiłem chwilę poczekać, aż te łajzy się stąd zmyją, a potem sam sprawdzę co się stało. Wyjrzałem przez okno. Pewnie zaraz znajdą sobie coś innego do roboty, jak ganianie za kotem, bo prócz kilku szczurów czy myszy, niczego żywego więcej nie widziałem, więc nawet nie będę wspominał o...
Ludzie. Ulicą ostrożnie szli ludzie. Pewnie mają jedzenie i broń. Dołączenie do nich dałoby mi więcej korzyści, bo przecież wiadomo - w grupie lepiej. Mniejsze prawdopodobieństwo, że to ja zostanę zainfekowany. Wybiegłem z pokoju, zbiegłem po schodach i wypadłem z wyjścia jak szalony - zawsze tak robię na końcu, bo nie wiadomo, co czai się przy wyjściu. Chwilę potem już nieco zwolniłem, by się nie zmęczyć, choć w moim przypadku to nieczęsto się się zdarza. Zacząłem podążać w ich stronę nie spiesząc się. Chciałem zobaczyć co zrobią.

<Ktoś zechce dokończyć?>

Elijah

 ELIJAH ENEMYCUE
Więcej w zakładce Członkowie

Od Nathana. C.D. Emily


- Włóczysz się tak całkiem sama czy oddzieliłaś się od kogoś? – spytałem Emilly.
- Sama – po jej twarzy przebiegł niemiły, smutny grymas. Taa... To jednak nie łatwe zostać samemu. Ani nie ma na kogo liczyć, ani nawet do kogo się odezwać.
- A ty? – uniosła buzię i spojrzała na mnie.
Trzeba było przyznać, że była ładna. Taka, jakby to mój brat powiedział, kompaktowa dziewczyna, ale słodka.
Tak, mój brat.
- Przez dłuższy czas podróżowałem z bratem – powiedziałem biorąc ze starty rupieci kostkę Rubika. Markus lubił takie zabawki, ja byłem na takie rzeczy zbyt niecierpliwy, wkurzałem się jak mi nie wychodziło.
- A gdzie on teraz jest? – spytała niepewnie.
- Rozdzieliliśmy się. Mieliśmy się tu spotkać...
- Długo na niego czekasz...?
- Za długo – skwitowałem.
Trudno jest uświadomić sobie, że ktoś ci bliski jest martwy, że go już nie ma. Szczególnie jeżeli nie widziało się go martwego. Ludzie już tak mają, że kurczowo trzymają się nadziei, odsuwają od siebie myśli o tragediach jakie ich spotkały. To taki mechanizm obronny pozwalający żyć i widzieć sens w samym fakcie, że się żyje.
- Masz – powiedziałem wyciągając koc w jej stronę – Czasami jest jednak chłodno.
- Dzięki...
Zaśmiałem się.
- Co cię tak bawi?
- Przypomniały mi sie wszystkie filmy, w których padał tekst „przytul sie do mnie, będzie ci cieplej” - znów zachichotałem. - Dobra, życzę dobrej nocy, bo jutro... Jutro pasuje się stąd pozbierać.
- Dokąd?
- Nie wiem, ale tu raczej zostać nie możemy. Coraz więcej tego martwego cholerstwa się tu kręci. Wybrałem sie po zapasy, bo stwierdziłem, że czas ruszyć tyłek. Jak... – zawahałem się, bo sam nie byłem pewien, czy chce jej to zaproponować. - No cóż, jak nie masz lepszych opcji, to możesz iść ze mną.
Uśmiechnęła się tylko ciepło i położyła się. Wstałem i upewniłem się, że wszystko jest pozamykane. Zawsze sprawdzałem to po kilka razy. Wreszcie położyłem się, nie bardzo mogłem zasnąć. Pomruki na zewnątrz niepokoiły mnie. Byliśmy tu bezpieczni, a mimo to ciągłe napięcie sprawiało, że trudno było o chwilę relaksu i normalnego snu. W końcu zmęczenie zwyciężyło.
Obudziła mnie czyjaś dłoń.
- Co jest?! – wstałem gwałtownie i omiotłem pomieszczenie szukając zagrożenia.
- Nic, mamrotałeś coś przez sen, myślałam, ze masz gorączkę... – wyjaśniła dziewczyna.
- Nie... nic mi nie jest. Szczerze to nawet nie wiedziałem, ze gadam przez sen – przeczesałem włosy palcami i wstałem powoli. – Do jakich zbrodni się przyznałem?
- Nie wiem, strasznie niewyraźne były te twoje spowiedzi – zaśmiała się.
- To dobrze.
Zjedliśmy szybkie śniadanie, spakowaliśmy resztę jedzenia, koce i ruszyliśmy do wyjścia. Wziąłem kartkę papieru i nabazgrałem na niej kilka słów na wypadek gdyby ktoś się tu zjawił. Włożyłem ją w kawałek folii i przymocowałem na drzwiach, obok których powiesiłem klucze.
- Miej nadzieję – mruknąłem do siebie.
Szliśmy ostrożnie trzymając się uliczek, na których, według moich obserwacji, było mniej tego gnijącego, łażącego ścierwa.
- Tam ktoś jest – powiedziała Emilly wyciągając rękę i wskazując mi grupkę ludzi. Na martwiaki nie wyglądali, ale mimo to wolałem być ostrożny.
Skierowałem się powoli w ich kierunku, dłoń trzymałem blisko broni, tak na wszelki wypadek.

<No to mamy wielkie spotkanko >

środa, 16 kwietnia 2014

Od Anny, C. D. Johanna

-Jesteśmy przygotowani. I  mamy broń- Trevor zmierzył obcego wzrokiem.
-Rozsądku także nam nie brakuje- dorzuciła na koniec Amy.
Westchnęłam cicho.
-A co pan tutaj robi?- zapytałam. Od razu zostałam skarcona szturchnięciem.
-Pan się tutaj ukrywa, jak pewnie większość ludzi- mężczyzna trzymał w ręku coś co chyba miało służyć za papierosa.
-No to... Mamy wspólny cel- odparłam unosząc delikatnie ramiona. Obcy uniósł brew.
-A po co wy latacie po nocy? Nie sądzę, by była to jakaś tajemnica.
Dziwnym trafem nie czułam się zdenerwowana. Raczej zaskoczona i dość skrępowana obecnością mężczyzny. Był dojrzałą osobą, o wiele starszy od nas. Pierwsze pytanie, jakie nasunęło mi się na myśl, to czy ma rodzinę. Dzieci, żonę.
-Szukamy przydatnych rzeczy- wyręczyłam swoje rodzeństwo w odpowiedzi. Byłam niemal pewna, że nie są zachwyceni moim przejęciem rozmowy.
-I znajdujecie mnie- odparł. Wyciągnął z ust peta, uśmiechając się.
-A także kilka zainfekowanych. No i pogodną noc- odwzajemniłam uśmiech.
Przez chwilę czułam się, jakbym była z obcym sam na sam. I nieco mnie to przytłoczyło. Ukradkiem spojrzałam na Amy, momentalnie odczuwając ulgę.
-Rzeczywiście, nie najgorsza- powiedział, spoglądając w niebo. Wydawało mi się, że na ułamek sekundy jego twarz zmieniła wyraz.
-Pan jest tutaj sam?- zapytałam, starając się podtrzymać konwersację. Skoro już spotkaliśmy kogoś, kto póki co nie wykazuje chęci pozbawienia nas życia, należało by to w jakiś sposób wykorzystać. Informacje, jedzenie, broń. Towarzystwo.
-Mhm- mruknął, zaciągając się papierosowym dymem.
-Długo tu siedzisz?- Trev w końcu wykazał inicjatywę.
-Dość długo.
Mój brat przewrócił oczyma, zniecierpliwiony. Nie rozumiałam dlaczego.
-Ma pan może coś zbędnego?- zapytałam. Poczułam, jak Amelia chwyta mnie za ramię. Jakby to było coś złego.
-Pistolet bez naboi- nie wydawał się równie spięty sytuacją, jak moje rodzeństwo. -Bezużyteczny.
-Jedzenie?
-Na wykończeniu.
-Wodę.
-Na kilka dni.
-Będzie pan musiał stąd wyjść- powiedziałam, unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu. Modliłam się, by wykazał chęci do towarzyszenia nam. Cholera, niech chociaż spyta... O cokolwiek.
<Johann?>

Od Johanna, C. D. Amelii

Wokoło trwała nieprzerwana niczym, kojąca, ale za razem niepokojąca cisza. Od tak dawna nie słyszałem normalnego, ludzkiego głosu. Ciągle tylko głuchy warkot, czyjś odległy, przeraźliwy wrzask, bądź jęki bólu i cierpienia. Stara piwnica była o tyle wygodna, że było tylko jedno, główne wyjście i to dość trudne do sforsowania, więc nie musiałem się bać, że jakiś syf zajdzie mnie od tyłu. W razie konieczności miałem do dyspozycji ciasny podkop z drugiej strony. Ukryty, tak więc pobielałe ślepki moich jedynych towarzyszy niedoli nie mogły go dojrzeć. Trzęsącymi się nieco rękoma zwinąłem sobie ,,robola”. Tytoń nasypany do kawałka papieru miał mi imitować papierosa, które przed laty ubóstwiałem i paliłem masowo. Teraz rzadko miałem okazję zakurzyć, bo trudno znaleźć cokolwiek, co by się nadawało do wciągnięcia. Z trudem wykrzesałem iskrę, która sprawiła, że mój robol zaczął się żarzyć. Po chwili przyjemny dym wypełnił pomieszczenie i moje płuca. Oparłem głowę o swój plecak i zmrużyłem powieki. Nieprzerwaną ciszę przerwał niespodziewanie ludzki, przeraźliwy krzyk. Nie byłem pewien, ale brzmiało to trochę jak ,,Trevor”? Zerwałem się gwałtownie, chwyciłem w rękę swój niezawodny łom, który rozwalił już zarówno wiele przeszkód jak i wiele głów. Wciąż trzymając peta w ustach wyskoczyłem głównym wejściem uprzednio sprawdzając, czy jakieś zimne bydle nie czyha w ukryciu. Pusto. Zamknąłem ciężką klapę i ostrożnie skierowałem się do źródła zamieszania. Stanąłem pod ścianą obserwując wszystko z ukrycia. Trójka młodych ludzi, dwie dziewczyny i nieco starszy chłopak. Dodatkowo przypałętał się walker. Biedactwa. Obserwowałem chwilę jak zaatakowana dziewczyna rozwala głowę ruchawego truposza, a potem kłócą się o coś. Zaciągając się papierosem wyszedłem z ukrycia z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie zauważyli mnie, gapili się w niebo i czymś podniecali. No tak, księżyc. Nietypowo dziś nie był przysłonięty chmurami. Nie zauważyli mnie, więc stałem spokojnie obserwując ich i dopalając fajkę. Wreszcie chłopak zorientował się o mojej obecności. Powiedział coś spokojnie i cicho. Nie usłyszałem.
Widząc, że gotowi są do obrony ruszyłem niezbyt śpiesznie w ich stronę. Wyrzuciłem resztkę bibułki, w której nie było już tytoniu, wypuściłem z ust ostatni obłok dymu i przystanąłem w bezpiecznej odległości. Młodziutkie podlotki, słabo uzbrojeni z resztą jak większość samotnie wędrujących ocalałych.
-Niezbyt rozsądnie jest snuć się po nocy bez odpowiedniego przygotowania i broni-stwierdziłem. Cóż, brzmiałem śmiesznie, bo mogli odnieść wrażenie, że sam to właśnie robię. Miałem nadzieję, że nie są aż tak zdesperowani by rzucać się na mnie w trójkę. Co im mogłem zaoferować? Łom? Cho*lera! W dzisiejszych czasach nawet żelazny pręt jest pretekstem, by nafaszerować kogoś czymś bardzo niebezpiecznym.
<Anna, Amelia?>



Od Emily, C. D. Nathana

- Dzięki za pocieszenie- mruknęłam pod nosem.
- Nie ma za co- odparł Nathan z lekkim przekąsem. Nie odpowiedziałam, w końcu nie było takiej potrzeby. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. No cóż, nie wyglądało zachęcająco, ale lepsze to, niż nic. Zresztą, w porównaniu ze stałym uciekaniem i stresem, że zaraz coś cię pożre to poddasze było prawdziwym luksusem. Włożyłam rękę do swojej torby. Cóż, nie miałam tam zbyt wielu rzeczy. Kilka paczek sucharków i jakieś papierki. Długo na tym nie pożyję. Poczułam na sobie wzrok Nata. Spojrzałam na niego. Chyba przyglądał mi się od dłuższego czasu.
- Jeżeli o to ci chodzi, to nie mam w torbie nic groźnego. Jedynie sucharki.
- Bez urazy, ale raczej nie mam czego się obawiać- odparł Nathan. Zmarszczyłam brwi. Może i jestem niska i wyglądam dosyć nieporadnie, ale mógłby w końcu przestać mnie lekceważyć. Zapadła cisza. Wyjęłam rękę z torby i zapięłam ją. Nathan skończył już czyścić maczetę. Po chwili zapytał...

< Nat? >

Zadania: 1

Dobra, jako, że jest nas już całkiem sporo, chciałabym rozdać zadania. A właściwie zadanie, bo dla wszystkich brzmi ono jednakowo.
  • WSZYSCY CZŁONKOWIE: Dołącz do grupy. 
  • Wykonali: Nathan, Emily, Johann, Elijah, Federico, Natalie, Rose, Rin, Nikolaj
Tak! Bo przecież jakby na to nie patrzeć, celem bloga jest przetrwanie w grupie. :D Proszę, żeby opowiadania pojawiły się jak najszybciej. Kolejne, już bardziej osobiste pojawią się, gdy wszyscy się połączymy. c:
Nagroda jak za każde opowiadanie.
Kary nie ma, jako że jest to zadanie obowiązkowe. Co chyba jest dość jasne. :)

Powodzenia i czekam ze zniecierpliwieniem.

*Dołączenie grupy, to tak na prawdę nic innego, jak połączenie sił z Anną i Amelią. Nie muszą to być długie opowiadania, nie musicie ich także zlecać do dokończenia komuś innemu. Możecie połączyć je z innymi, które teraz piszecie np. Nathan i Emy razem wpadną na postacie administracji. c:
** Johann, dla ciebie zadanie będzie zaliczone, kiedy dokończysz opowiadanie Amelii i zdecydujesz się z nami zostać. Nie masz raczej innego wyboru. :D

Od Nikolaja

Szedłem powoli po opuszczonym budynku. Był w wielu miejscach rozwalony, więc nawet pomijając zombie, było niezbyt bezpiecznie. Stąpałem bardzo cicho, jakby to miało mi cokolwiek dać. Rozglądałem się co chwila, bo do moich nozdrzy bez przerwy docierał odór zainfekowanych. Tylko gdzie ta parazit się schowała, hę? Wokół mnie nie było ciszy. Cały czas dobiegały mnie skrzypnięcia starego budynku, tupanie szczurów lub robactwa. Ale bardziej niepokoiły mnie kliknięcia. Czyli IV albo V, da? Co chwilę cichły, ale nie chciałem się łudzić. Już miałem zrobić kolejny krok, ale odskoczyłem jak oparzony.
-Kur..- syknąłem wściekły. W miejscu gdzie chciałem postawić stopę, leżał wrośnięty w podłogę Clicker. Miałem szczęście. -Bliackij karaka..- powiedziałem zdenerwowany do tego cuchnącego, jakby nie powiedzieć, trupa. Słysząc moje słowa, których pewnie i tak nie zrozumiał, zaczął wściekle klikać. -Zamknij się!- prawie wrzasnąłem. Nie było to mądre posunięcie, chociaż w pełni mnie zadowoliło. Chciałem go dobić, ale miałem tylko nóż, a dotykać go, jakoś nie miałem ochoty. Poza tym, nie za bardzo orientowałem się gdzie jest jego łeb, bo narośle były tak gęste i tak obrzydliwie wielkie, że rozróżniałem.. w zasadzie całe jego ciało było zrośnięte w jedną wielką narośl. A przynajmniej, tak mi się zdawało. Przeszedłem obok niego. Już miałem iść dalej, ale coś zauważyłem. To był pistolet. Chyba ASG STI, pomyślałem, bo już kiedyż taki widziałem. Znów się rozejrzałem. Mam dzisiaj dużo szczęścia, nieprawdaż? Wziąłem go do rąk. Otworzyłem delikatnie magazynek. Pistolet pękł z głuchym odgłosem łamanego plastyku. Nie było nabojów.
-Ja jebu! -powiedziałem głośno, bardzo wkurzony. To na tym moje szczęście się skończyło. Rzuciłem resztki pistoletu w zainfekowanego. -Masz, może ci się przyda.- warknąłem. Znowu zaczął klikać. Tak to jest jak się nic innego nie potrafi. Pora się zmywać. Zacząłem szybko iść poniszczonymi korytarzami. Wyszedłem na prawie świeże powietrze. Poszedłem pośpiesznie w stronę tymczasowego "obozu" grupy. Po drodze minąłem kilku zainfekowanych na poziomie trzecim. Nie miałem czasu by się nimi zajmować. Zauważyłem pseudo-barykady i już wiedziałem że jestem prawie bezpieczny. W tym świecie ciągle słyszę prawie. Prawie go uratowaliśmy. Prawie mieliśmy amunicję. Prawie nam się udało. Zawsze nie do końca. Usiadłem na dawnej ławce, która teraz była odnowiona tylko w taki sposób, że ktoś łaskawy położył na niej blachę tak, że można było usiąść. Przynajmniej nie było drzazg. Wyjąłem z torby trochę mięsa. Było suche i przypalone. Poza tym nie było go za dużo. Ale jedzenie, to zawsze jedzenie. Koło mnie usiadła blondynka. Nic nie mówiła, ani nie wyjmowała. Zacząłem jeść. Długo przeżuwałem to twarde, nie wiadomo co. Zauważyłem jak co chwila na mnie spogląda. W sumie, byłem bardzo głodny i nie miałem specjalnej ochoty się dzielić. Nie znałem jej. Poza tym wiedziałem że gdyby wiedziała z czego to mięso, nie byłaby taka chętna. Mnie to nie przeszkadzało, może dla tego że na stołówce w akademiku, nie żywili nas o wiele lepiej.
-Chcesz trochę?- zapytałem w końcu. A niech se weźmie trochę szczura. Wytrzeszczyła oczy, widocznie trochę zdziwiona.
-Ja?- zapytała upewniając się.
-Da, a kto inny?- zapytałem. Wzięła ode mnie.
-Dzięki.- mruknęła...


<Rin? jak smakuje szczurek? Cx >

Rin


RIN AVEROSE
Więcej w zakładce Członkowie

Od Nathana, C. D. Emily

Zaśmiałem się gorzko na jej słowa.
- Tak nawiasem, mała, to nie powinnaś się tak skradać, bo ktoś faktycznie zetnie ci głowę z ramion – powiedziałem wycierając krew z maczety. Musiałem wyczyścić ostrze jak już dotrę do swojego tymczasowego lokum.
- Nie skradałam się i nie jestem mała – powiedziała marszcząc gniewnie brwi.
- No do wysokich nie należysz – zaśmiałem się. – Więc jesteś mała.
- Mam imię tak się składa – dziewczyna wyglądała na zirytowaną. Tak już działałem na ludzi, taki już mój psi urok.
- Tak? A zdradzisz mi je czy mam ci czytać w myślach?
- Emilly. Emilly Marie Evans.
- Nathan Majers – uśmiechnąłem sie do niej ślicznie. – Zanim martwiaki pożarły mi przyjaciół wołali na mnie Nat, jak chcesz to też tak możesz.
- Milusi jesteś, nie ma co – burknęła pod nosem.
- Miło było cię poznać – rzuciłem i ruszyłem dalej.
- Hej! – zatrzymała mnie. – Dokąd idziesz?
- Niedługo się ściemni.... – zamilkłem, znałem to spojrzenie. Jak to było? Przygarnij kropka? Tak, tak to chyba leciało. – Nie masz się gdzie stlenić. Mam rację?
Dziewczyna odwróciła wzrok. Widać było, że jest wystraszona i nie chce zostać tu sama. Z resztą nikt normalny by nie chciał, no może z wyjątkiem mnie, ja lubiłem działać sam. Nie miałem w planie nikogo ze sobą zabierać, ale... Noż kur*wa nie zostawię dziewczyny samej, jeszcze w nocy.
- Dobra. Chodź, ale ostrzegam nie nadaję się na niańkę – powiedziałem i ruszyłem.
- Dzięki – powiedziała Emilly zrównując się ze mną. Uśmiechnąłem się do niej. Na jedno to może i dobrze było z kimś pogadać.
Wskoczyłem i podciągnąłem się po rusztowaniu. Wciągnąłem za sobą dziewczynę. Musiałem tę operacje powtarzać kilkakrotnie bo schody przeciwpożarowe były tak rozebrane, żeby nie mogło po nich wleźć nic co nie było na tyle inteligentne i zgrabne. Wygrzebałem z kieszeni klucze i otworzyłem kłódki, po czym szarpnąłem drzwi obite dechami dla wzmocnienia.
- Witam w moich skromnych progach – powiedziałem otwierając drzwi i wpuszczając Emilly do środka.
Moje mieszkanko nie było duże, ale szczelnie odgrodzone od ewentualnych nieproszonych gości. Okna były zabite tak, że zostały tylko nieduże szpary, przez które sączyło się dość światła, żeby nie siedzieć w totalnym mroku. W suficie była klapa, która mogła robić za wyjście bezpieczeństwa. No i spora sterta różnych rupieci, które w większości do niczego konkretnego się nie nadawały, no chyba, że do zabicia czasu, co też było ważne.
Zamknąłem drzwi na cztery spusty i usiadłem na stercie koców. Otworzyłem plecak i wyjąłem z niego konserwy.
- Smacznego – rzuciłem dziewczynie „obiadek”. Złapała zgrabnie puszkę i usiadła obok mnie. Poczęstowałem ją plastikowa łyżką do kompletu z żarełkiem i sam dobrałem się do zawartości. Byłem głodny jak wilk. W mgnieniu oka pożarłem więc swoją porcję.
Odłożyłem pustą puszkę i wyjąłem maczetę. Zacząłem dokładnie czyścić ostrzeż z zakrzepłej krwi.
Dziewczyna wyglądała na zakłopotaną, może wystraszoną.
Mała, zamknięta przestrzeń zmienia ludzi. Budzi w nich niepokój, tym bardziej jak się jest zamkniętym z kimś nieznajomym. Nie wiesz w końcu czy ten ktoś nie chce uciąć ci łba, albo gorzej.
- Spokojnie, nie mam zamiaru ci nic zrobić. Jakbym chciał mieć twoją krew na rękach to ściąłbym ci głowę tam na ulicy – wiem marne pocieszenie, ale byłem przynajmniej szczery.

<Emilly?>



Od Emily, C. D. Nathana

Z przerażeniem spoglądałam to na nieznajomego, to na maczetę, która przed chwilą prawie odebrała mi życie. Kiedy tylko zabrał mi ją z przed nosa zawołałam:
- Oszalałeś!?
- Przecież już przeprosiłem- mruknął chłopak. Wyglądał na ponad dwadzieścia lat, ale nie więcej niż dwadzieścia pięć. Był wysoki... Ba, przerastał mnie o głowę! Jego bystre, zielone oczy utkwione były we mnie.
- Tak właściwie, to co tu robisz?- spytałam.
- Staram nie dać się zjeść- odpowiedział. Heh, dużo mi to dało.
- Jak prawie każdy tutaj- powiedziałam.

< Nat? >

wtorek, 15 kwietnia 2014

Od Amelii, C.D. Anny

I tak właśnie kończy się współpraca z moim kochanym rodzeństwem! Niczego nie można ustalić, lecz nie to teraz było najważniejsze. Środek nocy, a my już się kłócimy.
Całą trójką pobiegliśmy w stronę bramy i przykucnęliśmy przy murze.
-Amy sprawdź, który Stopień tym razem. -powiedział szeptem Trevor.
Stopnie... kolejna cudowna rzecz wymyślona przez Komitet. Stek bzdur. Bo że niby jak podzielić umarlaków? Na tych bezpiecznych i niebezpiecznych? Prawda jest taka, że każdy jest zabójczy i paskudny. Powinno się raczej zrobić podział na "szybkość rozkładania się ciała" w zależności od tego, które cholerstwo cię ugryzie. Cała sytuacja jest po prostu chora.
W końcu udało mi się wyjrzeć ukradkiem zza bramy.
-Wygląda mi to na Stopień II -odpowiedziałam- Dasz radę go jakoś tutaj zwabić?
-Mogę spróbować, ale nie wiem czy zadziała. Annie chroń tyły.-zwrócił się do młodszej siostry.
Skinęłam głową na znak gotowości i delikatnie popchnęłam bramę. Wyszłam bezszelestnie na ulicę i wtedy dostrzegłam zło w jego pełnej odsłonie.
Kilka metrów ode mnie dostrzegłam dwie postacie. Chociaż lepiej byłoby powiedzieć jedną... i to co zostało z drugiej. Usłyszałam świst nad głową, a następnie dźwięk rozbitego szkła. Spojrzałam w tył. Teraz byłam pewna, że to Trevor rzucił szklaną butelką, żeby odwrócić uwagę zainfekowanego. Walker w tym samym momencie przerwał wykonywaną czynność i powolnie ruszył w stronę hałasu. To była moja jedyna szansa, żeby sprawdzić czy ofiara miała przy sobie cokolwiek niezbędnego do przeżycia.
Szybko podbiegłam do zwłok, które już zaczynały gnić i wydzielać okropny odór. Dla pewności, że resztki nie wrócą do życia, dźgnęłam ofiarę kilka razy tak, aby przebić się do mózgu. Wokół mnie rozbryzgała się czerwonobrunatna krew. Nigdy nie miałam pewności czy robię to dobrze... Szybko obmacałam kieszenie trupa. Całą zawartość przejrzę później, teraz nie ma na to wystarczająco czasu. Wstałam i zaczęłam biec w stronę bramy. Nagle upadłam głośno na ziemię, przygwożdżona przez ogromny ciężar. Poczułam przeszywający ból w okolicach nerek. Otworzyłam oczy.
Przed moją twarzą ukazało się paskudne oblicze walkera. Białe oczy, gnijąca skóra i wywalony na zewnątrz język. Przeszył mnie paraliżujący strach, jednak szybko się opamiętałam i przystąpiłam do działania.
-Trevor! -krzyknęłam z całych sił.
Stopień II był nadzwyczajnie silny. W tej chwili zaatakował raz i drugi. Cudem udało mi się uchronić od ugryzienia.
-Pieprzona kreatura!-wycedziłam przez zęby i oswobodziłam rękę. Mój nóż zawisł w powietrzu, tak by za chwilę utonąć w czaszce zainfekowanego. Raz, drugi, trzeci. Kopnęłam oszołomionego jeszcze walkera, tak aby móc wstać. Usłyszałam dwie pary kroków. W momencie Trevor i Annie pojawili się obok mnie.
Trevor rozbił kolejną butelkę i mocno wbił ją w konającego potwora. Jedyne co udało mi się dostrzec przez fale bryzgającej krwi, to wywalające się na drugą stronę białe źrenice. Ostatni raz zatopiłam ostrze w ramieniu zainfekowanego, by mieć pewność, że zginie. Usłyszałam ostatni wydech.
-Amelia żyjesz?! Boże święty, nie jesteś ranna? Powiedz, że nie zdążył Cię ugryźć?!-krzyczała za mną Anna.
-Ile razy mówiłem Ci, żebyś nie robiła tego w taki sposób?! Do cholery! Wiesz jak to się mogło skończyć?!
Trevor najwyraźniej wpadł w furię.
-Jeśli jesteś taki mądry, to sam zrób to lepiej! Radzę Ci siedzieć cicho, skoro nawet nie masz tyle odwagi, żeby wziąć do ręki pistolet!
-Już, dosyć!-próbowała uspokoić nas Annie- Ważne, że wszyscy są cali i zdrowi. Wracajmy już, nie mam ochoty natknąć się na kolejnych chodzących.
Wracając, panowała przytłaczająca cisza. Bolało mnie to, że nigdy nie umiem sprostać wymaganiom brata. Skoro to ja odwalam brudną robotę, to chociaż mógłby być milszy i nie krzyczeć na mnie. To wcale nie pomaga...
Szliśmy dłuższą chwilę, kiedy z rozmyślań wyrwał mnie cichy głos brata.
-Ehmm...Amy?
-Czego?-prychnęłam ostro, chociaż nie to było moim celem.
-Chciałem Cię przeprosić za wcześniej...-zaczął- Wiem, że nie powinienem krzyczeć, ale strasznie się przestraszyłem, że coś mogło Ci się stać. Nic na to nie poradzę. Jesteście wszystkim co mi zostało, bo nie mamy pewności czy rodzice żyją.
Stanęłam w miejscu, by móc popatrzeć mu prosto w oczy.
-To ja przepraszam... wcale nie chciałam tego powiedzieć. Ta cała sytuacja jest chora! - krzyknęłam, a łzy mimowolnie spłynęły mi po policzkach.- Przepraszam!
Trevor podszedł do mnie i objął mocno. Robił tak od kiedy pamiętam. Jako dzieci, świetnie się rozumieliśmy, jednak z wiekiem przestaliśmy się dogadywać. W obecnej sytuacji jest jeszcze gorzej. Jednak mimo naszych kłótni, wiem że mogę na niego liczyć. Tak samo sprawa ma się z Anną.
-No już, nie płacz.-szepnął i pogładził mnie po głowie- Nie wiem co bym zrobił gdyby coś wam się stało.
Westchnęłam i wytarłam mokre jeszcze oczy.
-Popatrzcie!-krzyknęła nagle Ann- Jaki piękny...
Spojrzałam w stronę gdzie wskazywała. Na niebie widniał piękny, lśniący księżyc. Towarzyszyły mu tysiące jasnych gwiazd.
-Wielka niedźwiedzica.-wyszeptałam pod nosem. Anna zawsze wiedziała jak poprawić nam humor i dodać otuchy. Była dla nas podporą i nadzieją.
-Dziewczyny...-zaczął z niepokojem Trevor- Ktoś tam stoi...
Spojrzałam przed siebie, a moim oczom ukazała się wysoka, czarna postać.
To chyba nie koniec wrażeń jak na jedną noc...

<Johann>

Emily


EMILLY  EVANS
Więcej w zakładce Członkowie.

JOHANN

http://fc09.deviantart.net/fs70/f/2013/262/2/e/beautiful_mads_by_nitroyouthnrg-d6mzs7e.jpg 
 JOHANN VON MIRBACH

Nikolaj

NIKOLAJ KOZLOV
Więcej w zakładce Członkowie

Od Anny, C. D. Amelii

Patrzyłam w ogień, ukradkiem zerkając na brata. Siedział na tym drzewie, strugał jakiś patyk, wpatrując się w linię miasta na horyzoncie.
-Wrócimy tam jutro?- zaproponowałam.
-Nie- rzucił krótko. Amy najwidoczniej postanowiła zająć się jedzeniem i nie wtrącać w dyskusję.
-Dlaczego? Powinniśmy- wiedziałam, że na mnie spojrzał, więc przekornie utkwiłam wzrok w płomieniach.
-Po co?- w jego głosie dało się już wyczuć znużenie. Nie dziwiłam mu się. W rzeczywistości, to właśnie Trevor kierował naszym życiem i odrzucał wszystkie głupie pomysły.
-Kończy nam się jedzenie, oprócz noża nie mamy broni. Coś poza bandażami by się przydało, na wszelki wypadek. I nie wiadomo, czy znajdziemy wodę pitną- wyliczałam na palcach.
-Anna, ale przecież nigdzie nie idziemy.
-Co?- zapytała Amelia. -Przecież musimy, sam mówiłeś, że...
-Nieważne co mówiłem, dobrze?- głos miał spokojny i znów na nas nie patrzył- Tu nic nam nie jest.
-Ale Trev, o czym ty mówisz?- wycedziła moja siostra.
-Amy ma rację- poparłam ją- Musimy iść. Dzisiaj jest bezpiecznie, ale...
-Ale jutro może już nie być, wiem. Dziewczyny, znam te słowa na pamięć.
-Jeśli się nie zgodzisz i tak pójdę- rzuciłam. Byłam na niego cholernie zła. On sam nie wie, czego chce.
-Zgaś ognisko.
-Mówię serio.
-Ja też. Gaś ogień i idź spać.
Kopnęłam w kilka dogasających już gałęzi, położyłam na nich skrawek starego koca. Poczułam niemiły chłód ziemi, kładąc głowę na trawię.
patrzyłam w niebo. Ukradkiem dostrzegłam, że żadne z rodzeństwa nie spogląda w moją stronę.

Nie rozumieliśmy się. Mogę się założyć, że Trevor ani Amy nie rozumieli mnie, tak samo jak ja nie rozumiałam ich. Nie widzieli sensu w uśmiechu, w nadziei i w poszukiwaniu środków.
A ja i owszem. Przecież to co się wokół działo, to nie tylko zainfekowani. Wyniszczali ludzkość, a natura działała swoje. Po opuszczeniu miast wręcz nie mogłam się doczekać, kiedy znów do nich wrócę. Poza tym chciałam przeżyć.

Hałas. Znajomy, nagły hałas. Usiadłam i zakryłam dłońmi uszy.
Amy zerwała się na równe nogi, a Trevor zeskoczył z drzewa. Jakiś zainfekowany znalazł sobie ofiarę. Jej krzyk rozrywał nocną ciszę, przytłumiany tylko głuchymi warknięciami. Prawdopodobnie jakiegoś walkera.

-Ty dalej uważasz, że nie potrzebujemy broni?- warknęłam w stronę brata, podnosząc się z ziemi. Ruszyłam w stronę miasta.
-Czekaj- głos Amy  brzmiał dziwnie. Mogłam sobie niemal wyobrazić, jak karci spojrzeniem Trev`a.
Jednak on bez słowa nas wyprzedził.
-Coś ty znowu narobiła?- Amelia pokręciła głową.
-Tak, rzeczywiście- powiedziałam ironicznie- Ratowanie swojego tyłka to wielki błąd.
<Amy? xd>