Wokoło
trwała nieprzerwana niczym, kojąca, ale za razem niepokojąca cisza. Od
tak dawna nie słyszałem normalnego, ludzkiego głosu. Ciągle tylko głuchy
warkot, czyjś odległy, przeraźliwy wrzask, bądź jęki bólu i cierpienia.
Stara piwnica była o tyle wygodna, że było tylko jedno, główne wyjście i
to dość trudne do sforsowania, więc nie musiałem się bać, że jakiś syf
zajdzie mnie od tyłu. W razie konieczności miałem do dyspozycji ciasny
podkop z drugiej strony. Ukryty, tak więc pobielałe ślepki moich
jedynych towarzyszy niedoli nie mogły go dojrzeć. Trzęsącymi się nieco
rękoma zwinąłem sobie ,,robola”. Tytoń nasypany do kawałka papieru miał
mi imitować papierosa, które przed laty ubóstwiałem i paliłem masowo.
Teraz rzadko miałem okazję zakurzyć, bo trudno znaleźć cokolwiek, co by
się nadawało do wciągnięcia. Z trudem wykrzesałem iskrę, która sprawiła,
że mój robol zaczął się żarzyć. Po chwili przyjemny dym wypełnił
pomieszczenie i moje płuca. Oparłem głowę o swój plecak i zmrużyłem
powieki. Nieprzerwaną ciszę przerwał niespodziewanie ludzki, przeraźliwy
krzyk. Nie byłem pewien, ale brzmiało to trochę jak ,,Trevor”? Zerwałem
się gwałtownie, chwyciłem w rękę swój niezawodny łom, który rozwalił
już zarówno wiele przeszkód jak i wiele głów. Wciąż trzymając peta w
ustach wyskoczyłem głównym wejściem uprzednio sprawdzając, czy jakieś
zimne bydle nie czyha w ukryciu. Pusto. Zamknąłem ciężką klapę i
ostrożnie skierowałem się do źródła zamieszania. Stanąłem pod ścianą
obserwując wszystko z ukrycia. Trójka młodych ludzi, dwie dziewczyny i
nieco starszy chłopak. Dodatkowo przypałętał się walker. Biedactwa.
Obserwowałem chwilę jak zaatakowana dziewczyna rozwala głowę ruchawego
truposza, a potem kłócą się o coś. Zaciągając się papierosem wyszedłem z
ukrycia z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie zauważyli mnie, gapili się w
niebo i czymś podniecali. No tak, księżyc. Nietypowo dziś nie był
przysłonięty chmurami. Nie zauważyli mnie, więc stałem spokojnie
obserwując ich i dopalając fajkę. Wreszcie chłopak zorientował się o
mojej obecności. Powiedział coś spokojnie i cicho. Nie usłyszałem.
Widząc, że gotowi są do obrony ruszyłem niezbyt śpiesznie w ich stronę. Wyrzuciłem resztkę bibułki, w której nie było już tytoniu, wypuściłem z ust ostatni obłok dymu i przystanąłem w bezpiecznej odległości. Młodziutkie podlotki, słabo uzbrojeni z resztą jak większość samotnie wędrujących ocalałych. -Niezbyt rozsądnie jest snuć się po nocy bez odpowiedniego przygotowania i broni-stwierdziłem. Cóż, brzmiałem śmiesznie, bo mogli odnieść wrażenie, że sam to właśnie robię. Miałem nadzieję, że nie są aż tak zdesperowani by rzucać się na mnie w trójkę. Co im mogłem zaoferować? Łom? Cho*lera! W dzisiejszych czasach nawet żelazny pręt jest pretekstem, by nafaszerować kogoś czymś bardzo niebezpiecznym. <Anna, Amelia?> |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz