środa, 16 kwietnia 2014

Od Johanna, C. D. Amelii

Wokoło trwała nieprzerwana niczym, kojąca, ale za razem niepokojąca cisza. Od tak dawna nie słyszałem normalnego, ludzkiego głosu. Ciągle tylko głuchy warkot, czyjś odległy, przeraźliwy wrzask, bądź jęki bólu i cierpienia. Stara piwnica była o tyle wygodna, że było tylko jedno, główne wyjście i to dość trudne do sforsowania, więc nie musiałem się bać, że jakiś syf zajdzie mnie od tyłu. W razie konieczności miałem do dyspozycji ciasny podkop z drugiej strony. Ukryty, tak więc pobielałe ślepki moich jedynych towarzyszy niedoli nie mogły go dojrzeć. Trzęsącymi się nieco rękoma zwinąłem sobie ,,robola”. Tytoń nasypany do kawałka papieru miał mi imitować papierosa, które przed laty ubóstwiałem i paliłem masowo. Teraz rzadko miałem okazję zakurzyć, bo trudno znaleźć cokolwiek, co by się nadawało do wciągnięcia. Z trudem wykrzesałem iskrę, która sprawiła, że mój robol zaczął się żarzyć. Po chwili przyjemny dym wypełnił pomieszczenie i moje płuca. Oparłem głowę o swój plecak i zmrużyłem powieki. Nieprzerwaną ciszę przerwał niespodziewanie ludzki, przeraźliwy krzyk. Nie byłem pewien, ale brzmiało to trochę jak ,,Trevor”? Zerwałem się gwałtownie, chwyciłem w rękę swój niezawodny łom, który rozwalił już zarówno wiele przeszkód jak i wiele głów. Wciąż trzymając peta w ustach wyskoczyłem głównym wejściem uprzednio sprawdzając, czy jakieś zimne bydle nie czyha w ukryciu. Pusto. Zamknąłem ciężką klapę i ostrożnie skierowałem się do źródła zamieszania. Stanąłem pod ścianą obserwując wszystko z ukrycia. Trójka młodych ludzi, dwie dziewczyny i nieco starszy chłopak. Dodatkowo przypałętał się walker. Biedactwa. Obserwowałem chwilę jak zaatakowana dziewczyna rozwala głowę ruchawego truposza, a potem kłócą się o coś. Zaciągając się papierosem wyszedłem z ukrycia z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie zauważyli mnie, gapili się w niebo i czymś podniecali. No tak, księżyc. Nietypowo dziś nie był przysłonięty chmurami. Nie zauważyli mnie, więc stałem spokojnie obserwując ich i dopalając fajkę. Wreszcie chłopak zorientował się o mojej obecności. Powiedział coś spokojnie i cicho. Nie usłyszałem.
Widząc, że gotowi są do obrony ruszyłem niezbyt śpiesznie w ich stronę. Wyrzuciłem resztkę bibułki, w której nie było już tytoniu, wypuściłem z ust ostatni obłok dymu i przystanąłem w bezpiecznej odległości. Młodziutkie podlotki, słabo uzbrojeni z resztą jak większość samotnie wędrujących ocalałych.
-Niezbyt rozsądnie jest snuć się po nocy bez odpowiedniego przygotowania i broni-stwierdziłem. Cóż, brzmiałem śmiesznie, bo mogli odnieść wrażenie, że sam to właśnie robię. Miałem nadzieję, że nie są aż tak zdesperowani by rzucać się na mnie w trójkę. Co im mogłem zaoferować? Łom? Cho*lera! W dzisiejszych czasach nawet żelazny pręt jest pretekstem, by nafaszerować kogoś czymś bardzo niebezpiecznym.
<Anna, Amelia?>



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz