Obudził mnie straszny smród. Odór wręcz
nie do wytrzymania. Śmieszne. Powinienem się już przyzwyczaić, ale jeśli
będzie tak dalej, mój zmysł węchu odmówi dalszym działaniom.
Przynajmniej już nie wymiotuję, jak na samym początku tej cholernej
zarazy, jak jeszcze Jim żył. Stare dobre czasy.
Ale wracając do smrodu. Na środku pokoju stał Clicker, gwałtownie kręcąc głową, jakby chciał... Rozejrzeć się? Nie widział mnie - narośle już całkowicie pozbawiło go zdolności widzenia. Całe szczęście, bo byłbym już prawdopodobnie zainfekowany. Chwyciłem łom, z którym się nie rozstaję nawet podczas snu i wstałem powoli, modląc się by podłoga nie zaczęła skrzypieć. Ale życie lubi kopać mnie w tyłek, więc na moje nieszczęście, zaczęła. Zombie wydał z siebie charakterystyczne dźwięki, po czym podszedł bliżej mnie. Teraz już nie byłem taki pewien, czy nie wie, że tu jestem. Nie tracąc czasu, zamachnąłem się i uderzyłem źródło przykrego zapachu prosto w głowę. Przewrócił się, ale szybko podniósł się z powrotem. Wyrównałem oddech, wsłuchując się w kliknięcia. Zainfekowany stał teraz pod oknem, zasłaniając promienie słońca przebijające się przez szkło. Zacisnąłem usta w wąską kreskę. To chyba nie myśli - jeśli w ogóle myśli -, że mnie zmieni. Wziąłem zamach ponownie. Tym razem ostrzejsza część łomu utknęła temu w głowie, a po pokoju rozbryzgała się brunatnoczerwona krew. Teraz byłem pewien, że naruszyłem jego mózg. Przy wyciąganiu broni miałem problemy, bo dość głęboko utknął, więc posłużyłem się nogą, dając mu solidnego kopniaka w coś, co było kiedyś brzuchem. Zombie wyleciał przez okno, ja odzyskałem swój łom i wszyscy są szczęśliwi. Achh... Zapomniałbym. Raczej ja. Bo jestem tu sam. No i może kilka tych pieprzonych stworów na zewnątrz. Mniejsza z tym.
Ciekawiło mnie to, jak to się tu wzięło... W końcu, to drugie piętro, a wszystkie inne drzwi zabarykadowałem. Może był tu jakiś człowiek? Nie. To odpada - raczej by mnie obudził. Może jakiś inny zombie? Niektórym Walkerom czasem odbija. Ba. Często. Postanowiłem chwilę poczekać, aż te łajzy się stąd zmyją, a potem sam sprawdzę co się stało. Wyjrzałem przez okno. Pewnie zaraz znajdą sobie coś innego do roboty, jak ganianie za kotem, bo prócz kilku szczurów czy myszy, niczego żywego więcej nie widziałem, więc nawet nie będę wspominał o...
Ludzie. Ulicą ostrożnie szli ludzie. Pewnie mają jedzenie i broń. Dołączenie do nich dałoby mi więcej korzyści, bo przecież wiadomo - w grupie lepiej. Mniejsze prawdopodobieństwo, że to ja zostanę zainfekowany. Wybiegłem z pokoju, zbiegłem po schodach i wypadłem z wyjścia jak szalony - zawsze tak robię na końcu, bo nie wiadomo, co czai się przy wyjściu. Chwilę potem już nieco zwolniłem, by się nie zmęczyć, choć w moim przypadku to nieczęsto się się zdarza. Zacząłem podążać w ich stronę nie spiesząc się. Chciałem zobaczyć co zrobią.
<Ktoś zechce dokończyć?>
Ale wracając do smrodu. Na środku pokoju stał Clicker, gwałtownie kręcąc głową, jakby chciał... Rozejrzeć się? Nie widział mnie - narośle już całkowicie pozbawiło go zdolności widzenia. Całe szczęście, bo byłbym już prawdopodobnie zainfekowany. Chwyciłem łom, z którym się nie rozstaję nawet podczas snu i wstałem powoli, modląc się by podłoga nie zaczęła skrzypieć. Ale życie lubi kopać mnie w tyłek, więc na moje nieszczęście, zaczęła. Zombie wydał z siebie charakterystyczne dźwięki, po czym podszedł bliżej mnie. Teraz już nie byłem taki pewien, czy nie wie, że tu jestem. Nie tracąc czasu, zamachnąłem się i uderzyłem źródło przykrego zapachu prosto w głowę. Przewrócił się, ale szybko podniósł się z powrotem. Wyrównałem oddech, wsłuchując się w kliknięcia. Zainfekowany stał teraz pod oknem, zasłaniając promienie słońca przebijające się przez szkło. Zacisnąłem usta w wąską kreskę. To chyba nie myśli - jeśli w ogóle myśli -, że mnie zmieni. Wziąłem zamach ponownie. Tym razem ostrzejsza część łomu utknęła temu w głowie, a po pokoju rozbryzgała się brunatnoczerwona krew. Teraz byłem pewien, że naruszyłem jego mózg. Przy wyciąganiu broni miałem problemy, bo dość głęboko utknął, więc posłużyłem się nogą, dając mu solidnego kopniaka w coś, co było kiedyś brzuchem. Zombie wyleciał przez okno, ja odzyskałem swój łom i wszyscy są szczęśliwi. Achh... Zapomniałbym. Raczej ja. Bo jestem tu sam. No i może kilka tych pieprzonych stworów na zewnątrz. Mniejsza z tym.
Ciekawiło mnie to, jak to się tu wzięło... W końcu, to drugie piętro, a wszystkie inne drzwi zabarykadowałem. Może był tu jakiś człowiek? Nie. To odpada - raczej by mnie obudził. Może jakiś inny zombie? Niektórym Walkerom czasem odbija. Ba. Często. Postanowiłem chwilę poczekać, aż te łajzy się stąd zmyją, a potem sam sprawdzę co się stało. Wyjrzałem przez okno. Pewnie zaraz znajdą sobie coś innego do roboty, jak ganianie za kotem, bo prócz kilku szczurów czy myszy, niczego żywego więcej nie widziałem, więc nawet nie będę wspominał o...
Ludzie. Ulicą ostrożnie szli ludzie. Pewnie mają jedzenie i broń. Dołączenie do nich dałoby mi więcej korzyści, bo przecież wiadomo - w grupie lepiej. Mniejsze prawdopodobieństwo, że to ja zostanę zainfekowany. Wybiegłem z pokoju, zbiegłem po schodach i wypadłem z wyjścia jak szalony - zawsze tak robię na końcu, bo nie wiadomo, co czai się przy wyjściu. Chwilę potem już nieco zwolniłem, by się nie zmęczyć, choć w moim przypadku to nieczęsto się się zdarza. Zacząłem podążać w ich stronę nie spiesząc się. Chciałem zobaczyć co zrobią.
<Ktoś zechce dokończyć?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz