W dłoni trzymałem swoją zdobyczna maczetę. Broń była ostra i śmiercionośna. Taka też miała być. Dbałem o ostrze, bo nie raz ratowało mój cenny dla mnie tyłek.
Usłyszałem szuranie i cichy jęk. Spiąłem się i odskoczyłem w samą porę gdy z wyłomu w murze wystrzeliły częściowo obdarte z mięśni ramiona. Minęły mnie niewiele. Ostrze mojej maczety śmignęło w stronę potwora wbijając się w jego czaszkę i niemal przecinając ją jak melona. Bluznęła czarna, częściowo skrzepła posoka. Potwór zagulgotał i upadł gdy wyciągnąłem swoją broń. Uszkodzony mózg równa się zgon, czyli ten już mi nie zagraża. Mogłem się jednak założyć, ze sporo ich tu. Ostrożnie ruszyłem więc dalej wciąż czujny.
Wparowałem do magazynu sprawdzając wszelkie możliwe drogi ucieczki, drzwi i zakamarki. Gdy przetrząsałem kolejne półki szukając tego co może się przydać starałem się stawać tak, by nic nie zaszło mnie od tyłu.
Naładowałem pełen plecak żarcia. Wyładowałem sobie także kieszenie i torbę przy pasku. Założyłem pakunek tak, by nie krępował mi ruchów i ostrożnie wyszedłem z budynku. Wpadłem na te cholerne potwory, bo jakże by inaczej. Cofnąłem się więc odrobinę, nie usłyszeli mnie to dobrze. Usłyszałem jednak szmer za sobą. No czyli tamta droga też zablokowana. Dobra.
Puściłem się biegiem przez parking. Zombie obróciły się w moją stronę i oczywiście za mną pognały. Mój wzrok padł na ogrodzeniu. Wpadłem na nie pędem wskakując na siatkę. Zachwiała się pod moim ciężarem, ale udało mi się przeskoczyć na druga stronę i stanowiła jednak jakąś przeszkodę dla walkerów, nawet jeśli marną to da mi te kilka cennych sekund na zabranie stąd tyłka. W takich chwilach dziękowałem Bogu za to, że obdarzył mnie sporą kondycją.
W końcu przystanąłem we względnie bezpiecznym miejscu. Zaalarmował mnie jakiś hałas. Obróciłem się na pięcie i w ostatniej chwili zatrzymałem ostrze, które o cal minęło twarz stojącej przede mną dziewczyny.
- Sorry – mruknąłem widząc strach i zaskoczenie w jej oczach.
<Do ktosia jak miało być :) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz