Szedłem ulicą powłócząc nogami i gapiąc się w ziemię. Ktoś mnie potrącił. Ktoś równie zimny, pozbawiony uczuć i... martwy jak ja. Martwy. Tak, właśnie taki byłem. Zimny. Trup. Włóczyłem się z innymi mi podobnymi, ale... mimo wszystko byłem inny. Czułem głód, wielki, a mimo to nie rzucałem się na ludzi. Nie wiem dlaczego. Przecież byli mięsem, tak? Jedzeniem, niczym więcej. A mimo to ich krzyki sprawiały, że coś.... czułem? Chwila, jestem martwy, nie powinienem przecież czuć. Ani myśleć, a jednak... myślę... Dlaczego? Nie wiem, chcę się dowiedzieć.
Stanąłem przed jakimś budynkiem. Uniosłem głowę. Kark miałem sztywny, tak jakbym już od wieków nie używał mięśni. Cud, że w ogóle miałem mięśnie. Byłem dość „świeżym” martwym i dziwnym trafem nie gniłem jak reszta. Na przykład dziewczyna na prawo ode mnie. Była świeższa, a mimo to nie miała już połowy twarzy. Okropność.
Przyjrzałem się powoli częściowo rozebranym schodom przeciwpożarowym i spojrzałem wyżej ku drzwiom i zabitym oknom. To miejsce. Powinno coś... znaczyć. Coś tu kiedyś było. Coś ważnego? Ale kiedy to było? Chyba bardzo dawno, skoro zapomniałem.
Podszedłem do budynku i wyciągnąłem zesztywniałe ręce w stronę rurki, by ją chwycić. Nie udało mi się. Próbowałem dalej. W końcu wyszło, tylko co dalej? Podciągnąć się? Wejść tam? Ale po co? Jak? Moje ciało było za ciężkie, zbyt toporne, bym mógł tam wleźć, ale chciałem to zrobić.
Łażące wokół mnie trupy nie zwracały an mnie uwagi. Lekko przystanęły na moment jedynie gdy warknąłem wściekle, zirytowany.
Poczułem zapach. Znajomy. A przynajmniej zdawało mi się, że go znam. Może by za nim iść? Sprawdzić?
Mocniej chwyciłem swój pakunek. Miałem jakieś puszki. Z jedzeniem. Po co mi one były, skoro i tak nie umiałbym ich otworzyć? Nie wiem, ale taszczyłem je ze sobą. Były moje. Potrzebne... na... coś... Wyleciało mi z pamięci na co.
Szedłem za znajomym zapachem. Niby powoli, ale wciąż dalej, nie znając zmęczenia, nie potrzebując postojów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz