Dzień jest pogodny. Złote światło, kładzie się jasną plamą na opustoszałych ulicach. Słońce dopiero zaczyna swą wędrówkę po niebie, oświetlając coraz to większe partie miasta.
Świadoma tego, co mnie tu czeka, ściskałam w dłoni moją broń. Zawsze nosiłam ją przy sobie, na "wszelki wypadek", oczywiście. Muszę w jakiś sposób zaskarbić sobie sympatię innych.
Nie wiem, ile czasu spędziłam czatując w krzakach, lub za starym przewróconym samochodem, który od bardzo dawna nie nadawał się do jazdy, ale czułam, jakbym siedziała tam całą wieczność.
Wstałam, rozglądam się wokół własnej osi. Następnie znów siadam zrezygnowanie na ziemi. Nie wspominam, nie myślę, nie żałuję, siedzę.
Już miałam zawrócić, kiedy usłyszałam tupot stóp. Wzięłam swoją broń do ręki i czekałam. Nie miałam zamiaru uciekać, trzymała mnie adrenalina, to uczucie, które tak bardzo lubiłam.
A kto właśnie zmierzał ku mnie? Lepiej trafić nie mogłam.
Nie podchodzę bliżej. Czuję jak krew wrze mi w żyłach. Słyszę tylko dudnienie w uszach, które okazuje się biciem mojego serca.
<Jakiś człek zechce dokończyć?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz