- Z wołu z prawej, z wołu z lewej,
pchnięcie do postawy bliskiej prawej- próbowałam przypomnieć sobie
postawy, w których kiedyś się wyspecjalizowałam, ale było to
trudniejsze, niż mi się wydawało. Trzymając półtorkę w dłoniach, kolejno
zadawałam ciosy, przechodząc w kolejne postawy, które mieszały mi się w
głowie. Ale jak tu się skupić, skoro w dole słychać jęki i ryki
nieumarłych? Jest ich mnóstwo wszędzie, nie było dnia, od wybuchu
epidemii, kiedy nie miałam z nimi do czynienia. Jednak wtedy był przy
mnie Elijah. Bezlitosny, nieczuły, Elijah. Mój brat. On mi pomagał.
Najgorsze myśli kłębiły się w mojej głowie i choć nadzieja matką głupich, miałam nadzieję, że Elijah jeszcze żyje. On jedyny mi został i mimo naszych wszystkich kłótni, kłamstw, obelg, dalej jest moim bratem, i dalej go kocham - to się raczej nie zmieni. Stojąc na dachu wieżowca, patrzyłam jak świat się unicestwia, a zainfekowanych jest coraz więcej. To straszny widok. Powinni tu być zdrowi ludzie, pełni chęci do życia... ~~~ Moje rozmyślania przerwał krzyk. Ale nie był to krzyk jednego z zainfekowanych... Był to zadziwiająco ludzki dźwięk i dochodził z lasu. Nie zastanawiając się długo, pognałam do windy, a gdy byłam już przed budynkiem, zaczęłam biec w stronę lasu. Mój instynkt zazwyczaj się nie myli i byłam prawie pewna, że tym razem też mnie nie zawiedzie. <Ktoś zechce dokończyć?> |
||
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz