Dzień dobiegał końca. Razem z grupą zabarykadowaliśmy się w jakiejś
starej ruderze. Na warcie stanęły dwie osoby. Sztywnych jak nie było,
tak nie ma. I, kur.wa, dobrze. Przysiadłem w kącie, opierając się o
torbę. Wyjąłem z kieszeni talię starych, powyginanych, ale wciąż
użytecznych kart. Zacząłem je wprawnie i szybko tasować, obserwując
spode łba wszystkich zebranych. Same gówniarze, świetnie. Za jakiś czas
zaczną mnie nazywać ,,ociec”. Wyobcowanie w moim przypadku nie było
niczym dziwnym. Każdy patrzał na mnie jakoś podejrzliwie. Dlaczego? Nie
miałem zamiaru nikomu wbijać noża w plecy. Przynajmniej póki oni nie
chcą zrobić tego mi. Spojrzałem kątem oka na dziewczynę, która siedziała
niedaleko. Zwiesiła niepewnie głowę i wpatrywała się w ludzi wokoło.
Nie żebym im jakoś specjalnie ufał, ale zawsze jak będą atakować
walkerzy, to mam większe szansę na zwianie niż gdybym był sam.
Przysunąłem się do niej bliżej. Wyglądała na skrępowaną.
-Cześć, wszystko w porządku?-zapytałem.
Skinęła głową.
-Johann…-przedstawiłem się, wyciągając do niej rękę.
-Emy-odparła, odwzajemniając gest.
-Jesteś tu sama? Jak tu trafiłaś? Chol.era! Ciekawe zbiorowisko ludzi,
fajnie jest mieć do kogo gębę otworzyć-stwierdziłem, strzelając nerwowo
kośćmi palców.
<Emy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz