Szedłem wolno przez las, podgwizdując pod nosem usłyszaną niegdyś w radiu piosenkę, i wymachując siekierą, jakby to była zabawka. Oblizałem spierzchnięte usta i stanąłem. Rozejrzałem się na boki i wzruszyłem ramionami, po czym opadłem na mech. Sięgnąłem do swojej torby i wyłoniłem z niej puszkę z jakąś konserwą. Nie bacząc, cóż to jest, otworzyłem i zabrałem się za pałaszowanie zawartości plastikowym widelcem.
Gdy już skończyłem, upiłem z plastikowej butelki łyk wody i wstałem energicznie, następnie ruszyłem przed siebie, znów podgwizdując piosenkę.
Szedłem sobie i szedłem, aż w końcu z oddali usłyszałem przyciszone rozmowy i szmery. Przez głowę przemknęło mi, że może spotkam kogoś z kim mógłbym zabijać te przeklęte stworzonka. Moje oczy rozbłysły nadzieją, ruszyłem szybciej, ale po chwili zrobiło mi się głupio. Przecież nie mogę tak wtargnąć bez ostrzeżenia do cudzego obozu!
<Ktoś, coś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz