Droga nie zajęła nam wiele czasu, przynajmniej tak mi się wydawało. W międzyczasie musieliśmy zabić czterech zainfekowanych, a właściwie wszystkich ich zabił Jeremy. Na pierwszy rzut oka wydawał się nieprzyjemnym typem, od którego lepiej trzymać się z daleka. Tego też się pilnowałam. Nie zbliżałam się do niego ani nie zagadywałam, z resztą jak zwykle. Trzymałam się na uboczu, a moją jedyną bliższą towarzyszką była Victoria. Od pierwszego spotkania okazała się dla mnie bardzo troskliwa. W zamian za opiekę w drodze do „obozu” podałam jej kilka najpożywniejszych owoców, aby starczyło jej energii na dotarcie na miejsce.
- W końcu będziemy żyły w grupie i będzie nam zdecydowanie łatwiej – zaczęła rozmowę – Mniejsze prawdopodobieństwo śmierci z łap zainfekowanych.
- W tej sytuacji mogę to uznać za słowa pocieszenia – odpowiedziała za mnie Anna i odwróciła się do nas, idąc ostrożnie tyłem – Nie mieszkamy w willi o jakiej marzy każdy z nas, ale w tych czasach możecie liczyć u nas na naprawdę porządną kwaterę!
Ponownie zapadła cisza. Szliśmy w milczeniu, a ja nie okazując tego, coraz bardziej nie mogłam doczekać się dotarcia na miejsce i poznania nowego domu i nowej „rodziny”.
Jednak nasza podróż w końcu dobiegła końca. Przed moimi oczami ukazał się duży budynek mieszkalny. Jego dawny, prawdopodobnie jakiś wesoły kolor zszarzał, a blok stał się szary i smutny. Kiedy razem z Victorią zajrzałyśmy do środka naszym oczom ukazał się całkiem przyjemny widok. Wnętrze wcale nie było puste jak większość wolnostojących domów, meble co prawda były średniej jakości, ale lepsze niż te, z których dotychczas przyszło mi korzystać.
- Całkiem przyzwoicie, jeśli chodzi o dzisiejsze czasy, mogę powiedzieć, że mamy tu luksus – powiedziała rozradowana Vicki.
- Gdzie pozostali? – spytałam o to, co chodziło mi po głowie od samego początku.
- Pewnie poszli w poszukiwaniu broni, pożywienia, ewentualnie dodatkowych schronień, albo na patrol terenu, tak jak nasza trójka – Jeremy przerwał milczenie. Na sam dźwięk jego głosu przeszły mnie ciarki.
Uśmiechnęłam się niemrawo, jednak mężczyzna spojrzał tylko na mnie i odwrócił się na pięcie, nie odwzajemniając gestu. Zmieszał mnie trochę z błotem, ale starałam się nie przejmować. Początki znajomości zawsze są trudne.
- To jak, przyjmujecie nas, że tak to ujmę, pod swój dach? – uroczo uśmiechnęła się Victoria.
<Amelia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz