czwartek, 8 maja 2014

Od Phoenix, C.D. Nathana i Amelii

Patrzyłam jak Nathan oddala się. Nie uśmiechało mi się spać tutaj, bez żadnej gwarancji, że faktycznie jestem bezpieczna, ale on miał rację... Byłam wykończona. W ciągu dwóch dni moje życie znów się zmieniło. Byłam w nowym miejscu, poznałam kogoś kto mnie zainteresował bardziej niż bym tego chciała... I zaprzyjaźniłam się z zombie. Taaak... To zdecydowanie zbyt dużo wrażeń jak na tak krótki czas. Położyłam się w końcu przy drzewie i zamknęłam oczy. Chyba moim jedynym minusem było to, że jak byłam naprawdę zmęczona, to spałam jak kamień. Oprócz tego raczej nie śniły mi się aniołki i jednorożce... Wręcz przeciwnie demony i zombi. No ale nic na to nie poradzę, albo przecierpię, albo nie będę spać wcale. I dzisiaj zdecydowanie wybieram to pierwsze. Sen nie przyszedł od razu. Słuchałam odległych szmerów i rozmów z obozu, co w pewnym sensie mnie usypiało. Po paru minutach odleciałam.


- Mamoo! - zawołałam. - Tatooo! - krzyknęłam jeszcze głośniej. Stałam na środku znanego centrum rozrywki. Z każdej strony otaczali mnie ludzie, ale żadne z nich nie było moją rodziną. Jako 5-latka nie do końca wiedziałam co się dzieję i bałam się. Z moich oczy popłynęły łzy, a z gardła wydobył się ryk. Ludzie omijali mnie nawet nie odwracając wzroku w moją stronę. Czułam się niepotrzebna i zapomniana.
- Część mała? Nie płacz już. Chodź pójdziemy na przejażdżkę, dobra? - powiedziała kobieta schylając się do mnie. Zignorowałam ostrzeżenia mamy na temat nieznanych mi osób i podałam jej rękę z uśmiechem na ustach. Marika, bo tak miała na imię moja nowa koleżanka, kupiła mi loda i zaprowadziła mnie do tunelu strachu. Stanęłyśmy niedaleko wejścia.
- Dokończ loda, a ja zaraz wrócę, dobrze? - Zapytała, a ja skinęłam głową. Dziewczyna podbiegła pod jeden z namiotów i zaczęła rozmawiać z mężczyzną przebranym za klauna. Jej usta poruszały się szybko i wyglądała na przejętą. Po chwili spojrzała na mnie i wskazała palcem, dając mi znak, że o mnie mówi i żebym do nich podeszła. Wciąż liżąc loda waniliowego podbiegłam do nich.
- Lubisz się bać Phoe? - zapytał mnie mężczyzna.
- Nie proszę pana. - odpowiedziałam lekko rozkojarzona. Ale o co mu chodziło.
- Ale pójdziesz z Mariką do tunelu strachu, prawda? Bardzo jej na tym zależy. - powiedział, a ja pospiesznie zaprzeczyłam. Nie lubiłam się bać i zdecydowanie nie chciałam iść do tego miejsca. Marika jednak wzięła mnie za rękę.
- Oczywiście, że ze mną pójdzie. - spojrzałam na nią, a potem na tunel strachu. Z miejsca w którym stałyśmy dokładnie widziałam wejście i wyjście z tunelu. Zauważyłam coś dziwnego. Ludzie wchodzący tam byli uśmiechnięci, albo przerażeni... Za to wychodząc nie okazywali żadnych emocji.  
Zombie.
- Dobrze, pójdę. - powiedziałam i uśmiechnęłam się, choć tak naprawdę chciałam krzyczeć i uciekać. Niestety jako dziecko nic nie rozumiałam. Dziewczyna odpowiedziała na mój uśmiech i ruszyła do tunelu trzymając mnie mocno za rękę. Próbowałam coś zrobić, ale wszystko na nic. Może to głupie, ale czułam, że nie mogę zrobić nic innego jak iść do przodu.
- Phoenix! - usłyszałam za sobą i się odwróciłam. Zobaczyłam wysoką, szczupłą kobietę, która biegła w moją stronę.
- Mamo! - krzyknęłam i wyrwałam się Marice. Po chwili byłam w objęciach rodzicielki.


Moja mama uciekała ze mną na rękach. Nie powiedziała mi o co chodzi. Po prostu obudziła mnie w środku nocy i kazała się spakować. Wzięłam ze sobą trochę ubrań i ulubione zabawki. Pojechałyśmy do Mariki. Zatrzymałyśmy się u niej, w jej wielkim domu, gdzie mieszkało też wiele innych ludzi. Przybywało ich z dnia na dzień, a wszyscy byli młodzi, ale nie byli już dziećmi. Wydawało mi się, że jedynymi dziećmi jestem ja i mój mały braciszek. Pewnego dnia mama wstała bardzo wcześnie rano, budząc mnie przy tym.
- Mamusiu. Co robisz? - spytałam zaspanym głosem.
- Idę do pracy kochanie. śpij dalej.
- Co się dzieję?
- Coś złego... Nie jestem jeszcze do końca pewna, ale musisz mi coś obiecać. - pokiwałam głową zgadzając się. - Nie wychodź z pokoju. Choćby nie wiem co się działo. Nie wolno ci stąd wychodzić. - Mama wyszła zamykając za sobą drzwi. Położyłam się dalej spać i zasnęłam niedługo ponownie.


Uciekałam przed czymś czego nie mogłam opisać. Byłam głupim dzieckiem, że nie posłuchałam się mamy. Powinnam była zostać w pokoju. Potwór biegł szybko w moją stronę. W jednej chwili coś mignęło, a potem on już leżał. Tata podszedł do mnie i wziął za rękę.
- Uciekajmy. - powiedział tylko, a ja tym razem się posłuchałam. Niestety potworów było więcej. Otaczały nas. Przytuliłam się mocno do taty i popłakałam się. Chwilę potem zamknął mnie w metalowej szafce z niewielkimi otworkami, dzięki którym nadal mogłam na niego patrzeć. Ale może jednak nie powinnam była. To co się wtedy stało zmieniło moje beztroskie życie dziecka na zawsze. Mój ojciec dzielnie się bronił, ale niestety ich było dużo więcej. W pewnej chwili jeden z potworów skoczył na tatę od tyłu i wgryzł się w jego rękę. Potem patrzyłam jak z jego przegubu ścieka krew. Krzyczałam. Darłam się z całych sił. Potem przyszli inni, którzy zabili potwory, a potem otoczyli mojego tatę. Kiedy usłyszałam jego krzyk, zaczęłam walić pięściami o metalowe drzwiczki szafki. Zerknęłam znów przez szparę. Jeden z młodych mężczyzn trzymał w swojej dłoni część ręki mojego ojca. Z nierównego przecięcia kopała gęsta krew. Krzyczałam ile miałam sił w płucach.

Obudziłam się gwałtownie i otworzyłam oczy. Szybko rozejrzałam się w poszukiwaniu ojca i ludzi z Komitetu. Wszyscy zniknęli. Za to obok mnie siedział Nathan.
- Gdzie oni są? - zapytałam jakby on miał to wiedzieć. 
- Nikogo tu nie ma jesteś bezpieczna. 
- Przepraszam - jęknęłam - Miałam zły sen
- Zauważyłem. 
Nie chciałam tam wracać, ale wiedziałam, że muszę. Niby to co przed chwilą mi się śniło było moimi wspomnieniami, ale moja podświadomość skutecznie to wyparła. A co jeśli...? Jako dziecko nie wiedziałam tak dużo jak widzę teraz. A tam w centrum rozrywki... Marika. Co się działo w tym tunelu strachu? Poszłam tam w końcu, czy nie? Muszę się dowiedzieć. Nie wiem jak mi się to udało, ale znów zasnęłam.

- Phoenix! - usłyszałam, ale musiałam to zignorować. - Nie rób tego, proszę! Nie możesz! - Max krzyknął ponownie. Właśnie mierzyłam do niego z pistoletu. Nie rób tego nie! Chciałam powstrzymać samą siebie, ale to było na nic. Zupełnie jakbym wrzeszczała na ścianę. Patrzyłam się na niego pustym wzrokiem, jakby wcale mnie nie obchodził. Tak będzie lepiej. I dla niego i dla mnie... a przynajmniej tak wtedy myślałam. 8-latek jeszcze nie zdążył ogarnąć co się wokół niego dzieje, był pilnowany by nie dowiedział się o istnieniu zombi. Powinien się cieszyć, że przeżył chociaż te osiem lat. Wszystkie inne dzieci które tu przyszły zabijali od razu, udając, że zostały zarażone i umarły. On był wyjątkiem, bo moja matka była im potrzebna do badań. Udawali, że chronią naszą rodzinę, a tak naprawdę kompletnie ją zniszczyli. Poczułam  lufę na skroni. Znak, że mam się pośpieszyć. Teraz ja zniszczę ją do końca. Strzeliłam nawet nie mrugając. Byłam zimna i wyrachowana tak jak uczyli mnie tego odkąd rozpoczął się atak. 
- Teraz on Phoe. - powiedziała Marika. Patrzyła na mnie szklanymi oczami. Ona nie przeszła testu. Nie zabiła swojej rodziny i mieli teraz zrobić z niej strażniczkę wrót... czyli pewnie nigdy jej już nie zobaczę, bo strażnic dożywają góra 3 dni. Spojrzałam na Zygfryda. Już dawno przestałam nazywać go ojcem. Jego lewa ręka była krótsza o połowę, a wystający kikut przypomniał mi dzień, który wszystko zmienił. Gdyby nie szybka interwencja członków komitetu, to już dawno stałby się zainfekowanym i umarłby wcześniej. Komitet może i był brutalny, ale wojna potrzebuje ofiar. To nie prawda! On cię wykorzystuje! Zrozum to idiotko! Nie możesz znów popełnić tego samego błędu!Nacisnęłam na spust i spuściłam głowę. Jego twarz... pełna zrozumienia i akceptacji upadła bezwładnie do tyłu. 

- Nie! - krzyknęłam. - Nie! Nie! Nie! Nie! To nie tam miałam się znaleźć! Nie tam do kurwy nędzy! Nie tam! - wrzeszczałam i płakałam jednocześnie. Czułam się jakbym ponownie straciła osoby, które kocham. Do tego nie udało mi się zobaczyć tego co chciałam. 
- Phoenix. Spokojnie. - powiedział Nathan lekko zaspanym głosem. Obudziłam go.
- Przepraszam. - zaskrzeczałam. Wciąż płakałam i wiedziałam, że nie przestanę. 
- Hej, hej hej... - powiedział i przytulił mnie do siebie. Czułam się jak małe dziecko, które po koszmarze przytula się do taty. Tyle, że ja już nie miałam taty. Objęłam go i załkałam. Musiałam się jakoś uspokoić, a to nie był najlepszy sposób. Odepchnęłam go od siebie delikatnie i wstałam szybko. 
- Macie tu jakąś łazienkę, prawda? Lustro? - spytałam wycierając policzki.
- Tak. Jakaś namiastka lustra chyba była w tym zielonym budynku na prawo. Ale nie oczekuj zbyt wiele.
- Jasne. Spotkajmy się za 10 minut u Amelii. Muszę wam coś powiedzieć. - Odeszłam nie czekając na odpowiedź. Faktycznie lustro nie było zbyt wielkie, ale jakoś z jego pomocą i odrobiną wody udało mi się poprawić swój wygląd. Niestety nadal miałam zaczerwienione oczy, ale mogłam to wytłumaczyć bezsennością. Wyszłam z budynku i skierowałam się do Amelii. Po drodze trochę się zgubiłam, ale w końcu znalazłam Nathan, który stał niedaleko "mieszkania" Amelii. 
- Idziemy. To naprawdę ważne. - powiedziałam sucho, ale z powagą w głosie. Nat spojrzał na mnie jakby mnie nie znał. Zmarszczył brwi, ale poszedł za mną. Po drodze wymieniłam parę zdań z Annie i oczywiście włączyłam tryb niewiniątka. Kiedy już byliśmy w środku Amelia przywitała się ze mną... widocznie miała wyrzuty sumienia, ale nie bardzo mnie to obchodziło. 
- Powiedziałam Annie o naszych planach. - zwróciła się do Nathana.
- Rozumiem. Ale nie po to tu przyszliśmy. Phoenix chce nam coś powiedzieć. 
- Tak? O co chodzi? - spytała z udawanym zaciekawieniem. Widziałam jak patrzyła na Nathana i szczerze nie do końca mi się to podobało. Tak jak nie podobało mi się to, że była o kogoś zazdrosna... 
- Miałam sen... a raczej wspomnienie. Myślę, że przypomniałam sobie coś co może diametralnie zmienić całą tą sytuację z zombi.
- Da się zmienić naszą sytuację? - spytał Nathan.
- Najwyraźniej tak. - odpowiedziałam. - A więc. Mam powody by myśleć, że nad tą całą epidemią, która spadła na nas stoi Komitet. Jako mała dziewczynka byłam w miejscu gdzie prawdopodobnie ich ludzie zarażali innych. Ale wiem też, że część nie mogła być zarażona... Oni... - przerwałam na chwilę. - zbierali szczęśliwych ludzi w jedno miejsce, a oni potem wychodzili otępiali i bez życia. Jak zombi. Wiem, że to brzmi absurdalnie, ale taka jest prawda... Zrobili to by mieć władzę, by mieć władzę nad nami. Mieli nam pomagać, tak? Zakładają armię? Jakoś od 12 lat im to nie wychodzi i nawet nie wystawili nosa ze swojego bunkra. 
- Czekaj, czekaj... skąd ty to wszystko wiesz? - spytała Amelia krzywo na mnie patrząc
- Uciekłam z Komitetu. Nauczyli mnie tam jak żyć i jak zabijać z zimną krwią. Każdemu to robią, ale ja byłam na tyle silna by się przeciwstawić... chociaż grubo po fakcie... W każdym razie moja mama tam została. Miałam zamiar znaleźć jakieś dobre lokum i pomóc jej uciec, ale jak na razie nic... Ona jest im potrzebna. Pracuje w pracowni badawczej, ale nie mam pojęcia co bada. Jestem prawie pewna, że oni mają antidotum... lub  przynajmniej coś co zapobiega zarażeniu.

<Nat? Amelia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz