-Nie wiem, czy to dobry pomysł- powiedział po chwili namysłu Trevor, ciskając w mężczyznę piorunującymi spojrzeniami. Ten jednak zdawał się nie zwracać na nie najmniejszej uwagi.
-Ja uważam, że to świetny pomysł, Trev- uśmiechnęłam się lekko w stronę brata. Towarzystwo może się przydać. Myślę nawet, że powinniśmy zebrać jak największą grupę. Poza tym z naszej trójki tylko ty jestś facetem. Może ktoś równie silny by się jeszcze przydał?- popłynęłam, starając się nie zwracać uwagi na uporczywą chęć zakończenia rozmowy przez mojego brata.
-Trevor, ona ma rację- Amelia odezwała się pewnie, bez cienia sarkazmu. Starałam się nie okazywać wielkiej radości, jaką przysporzyła mi tymi słowami.
Patrzył jeszcze chwilę wrogo na obcego. Odwrócił w końcu wzrok, dając za wygraną. Spróbuję jeszcze z nim potem porozmawiać, żeby przekonać go stuprocentowo.
-Dobra, jeśli chcesz, to możesz iść z nami. Ale najpierw imię.
-Johann- mężczyzna podał mojemu bratu dłoń. Modliłam się, żeby ją przyjął.
Udało się.
-Trevor. To Anna i Amelia- wskazał na ns dłonią.
-Miło poznać- Johann błysnął zębami w ledwo widocznym uśmiechu- Pójdę tylko po bagaże i już wracam.
Idealnie.
Odwrócił się i zniknął z pola widzenia.
-Dziewczyny, nie wiem czy to dobry pomysł- mruknął znowu Trev.
-Decyzja zapadła. Poza tym tak będzie lepiej. Powinniśmy zebrać ludzi i iść razem- podsumowała Amy.
-Nie oto mi chodzi. Jak sobie wyobrażacie rozdzielanie jedzenia? Broni? Ubrań? Nie dla wszystkich może starczyć.
-Najpierw dzieci, jeśli jakieś będą- odpowiedziałam. -Chorzy, ranni, starzy. Na koniec silni i zdrowi.
Pokręcił głową, nie do końca przekonany naszą argumentacją.
-No nie- odezwał się chwilę potem.
-Co?- zapytała Amy.
Podążyłam za wzrokiem brata.
W naszą stronę zmierzał białowłosy młody człowiek.
***
-Czego szukasz?- rzucił w jego kierunku Trevor.
-O to samo mógłbym ws zapytać- odparował przybysz.
-Ale tego nie zrobiłeś- powiedziała Amy.
-Nie szukam niczego- odpowiedział. Pomyślałam, że nie mówi prawdy- Zobaczyłem ludzi, więc przyszedłem zobaczyć, co się dzieje.
-Kto to?- usłyszałam głos za swoimi plecami. Zjawił się Johann.
-Jeszcze do tego nie doszliśmy- powiedziałam z lekkim uśmiechem. Nie czułam stresu. Dlaczego mam bać się ludzi? Dopóki nie są z Komitetu, ani nie zostali ugryzieni przez zainfekowanych nic mi nie grozi.
-Nowy?- spytał, co zabrzmiało raczej jak propozycja.
-Czyli tworzycie grupę- wydawało mi się, że na twarzy białowłosego na ułamek sekundy zagościł uśmiech- Wchodzę w to.
-Co?- głos Trevora zdradzał niedowierzanie.
-Trev, mówiłam, że wielu ludzi szuka pomocy- odezwałam się, spoglądając w oczy brata. Miałam nadzieję, że zrozumie i poczuje ulgę. Zmęczenie coraz bardziej dawało mu się we znaki.
-Jak chcecie- powiedział zrezygnowany. Ale na razie nie liczcie na wiele. Nie mamy nic.
-Jestem Elijah, tak w ogóle- powiedział chłopak. Trev skinął tylko ręką, więc wyręczyłam go w przedstawianiu pozostałych osób.
***
Szliśmy przez opustoszałe miasto, dziękując wszelkim siłom, że póki co nie mamy problemów. Maszerowaliśmy luźną grupą, w ciszy, niemal jak obcy ludzie. No bo praktycznie nimi byliśmy.
Już od iluś godzin snuliśmy się po najróżniejszych budynkach, szukając czegokolwiek, co może się przydać. Świtało już dość długo, a poranek przychodził wielkimi krokami.
Nagle dało się słyszeć jakieś krzyki. Ludzie, bez wątpienia. Jednak puste budowle niosły echo tak silne, że nie szło rozróżnić słów.
Trevor przymknął oczy.
-Skoro jak już zostało ustalone stanowimy grupę, powinniśmy chyba tam iść- powiedział cicho.
Elijah patrzył przed siebie, zdając się zgadzać bezgłośnie. Johann skinął głową. Amy mruknęła coś niezrozumiałego.
Ruszyliśmy więc w alejkę po prawej, z daleka dostrzegając dwójkę osób. Chłopak. I o dziwo dziewczyna.
Osobnik płci męskiej dostrzegł nas jako pierwszy i nic nie mówiąc, z dość mocno zdziwionym wyrazem twarzy przyglądał się nam. Dziewczyna odwróciła się dopiero po chwili, spoglądając na nas z zaciekawieniem.
Rozmowa potoczyła się podobnie do poprzednich. Nie sądziłam, że w ciągu jednego dnia spotkamy tylu ludzi. Mimo podekscytowania całą sytuacją robiłam się trochę głodna i cholernie zmęczona. Zainfekowani na szczęście zdawali się zniknąć. Chociaż jeden dzień odpoczynku.
***
-My wam także- odpowiedziałam, spoglądając na napotkane przez nas osoby. Chwilę wcześniej, zupełnie nieświadomie trafiliśmy na jakiś ludzi. Młoda dziewczyna i chyba nieco starszy chłopak. Wyglądali dość podobnie, zastanawiałam się, czy to nie jest jej brat.
Z Trevorem i Amy szliśmy przodem, lecz chwilę później dotarli Elijah, Johann, Federico oraz Natalie, budząc dość skutecznie niepokój wśród obcych.
Chłopak wyciągnął w naszą stronę kawał jakiegoś metalu.
-Nie chcemy walki- powiedziała Amy, skutecznie maskując zmęczenie. - Ani żadnych kłopotów.
-Dużo was- ładniutka brunetka uśmiechnęła się lekko.
-Owszem. Kierujemy się do Bostonu.
-Boston?- zapytał z niedowierzaniem chłopak.
-Potrzebujemy broni- wzruszyłam ramionami- Potem znajdziemy bezpieczniejsze miejsce.
Szeroki uśmiech na obu twarzach upewnił mnie, że znaleźliśmy kolejnych towarzyszy.
***
Dochodziło południe. Szczęście chciało, byśmy na swojej drodze znaleźli starą jabłoń. Stała między opuszczonym domem a ulicą, a jej korzenie zaczęły zajmować coraz większe powierzchnie. Na obiad i prawdopodobnie także kolacje każde z nas dostało po kilka jabłek.
Wychodziliśmy z miasta. Może poza jego granicami znajdziemy jakąś zwierzynę, poza tym na noc bezpieczniej jest opuścić "zaludnione" tereny.
Drzewa rosły co raz gęściej. Było bardzo ciepło i lekka, letnia mgiełka unosiła się w powietrzu.
-Trev, zatrzymajmy się na chwilę- zaproponowałam. -Mam dość chodzenia.
-Przerwa- powiedział głośno. -Pójdę się rozejrzeć.
Federico podszedł do niego.
-Pójdę z tobą, będzie bezpieczniej.
Uśmiechnęłam się, a Amy skinęła zadowolona głową.
Oddalili się, a reszta grupy rozsiadła się na zielonej trawie.
-Co o tym wszystkim myślisz?- zapytałam Amelię. Po raz tysięczny studiowałam jej twarz, wiercąc ją wzrokiem.
-Nie wiem. Chyba się cieszę- błysnęła równymi zębami w uśmiechu. Patrzyłam na nią cały czas się uśmiechając. Kłócimy się często, ale nie wyobrażam sobie życia bez tej osóbki obok.
-Pomóżcie!- usłyszałam dobrze znajomy głos brata i zerwałam się na równe nogi. Reszta grupy także zareagowała błyskawicznie.
Zanim się zorientowaliśmy, obaj młodzieńcy ułożyli na trawie jakąś kobietę.
Miała bardzo specyficzną twarz, a białe włosy opadały jej na ramiona. Oczy miała zamknięte, ale oddychała równo.
-Co jej się stało?- zapytała któraś z dziewczyn. Wydawało mi się, że była to Emily.
-Jakaś pułapka. Wisiało do góry nogami- odparł Trev.
Zanim zdążyłam pomyśleć, już bandażowałam ranę na jej nodze. Zrobiłam to tak odruchowo, że gdyby nie krew na moich rękach nawet nie wiedziałabym, że ją przemyłam.
Siedzieliśmy wokół niej, nie bardzo wiedząc co zrobić.
Gdy się obudziła, Natalie podała jej wody. Miała na imię Rose i była sama. Już nie będzie.